poniedziałek, 28 listopada 2016

Za co oni ginęli? - recenzja książki Ks. Jana Badeniego SJ

Ostatnio otrzymałem od wydawnictwa Prohibita książkę ks. Jana Badeniego SJ pt. ,,Angielscy Męczennicy Reformacji". Jest to wznowienie dziełka z 1901 roku, które wówczas nosiło tytuł ,,Błogosławieni męczennicy angielscy".  Już sama postać autora jest wielce ciekawa. Ksiądz Badeni był prowincjałem Jezuitów w Galicji, swoją pracę duszpasterską i misyjną poświęcił działaniom społecznym, zakładał kółka robotnicze, spółdzielcze i rzemieślnicze. Utworzył również wspólnotę misyjną dla polskich imigrantów w Stanach Zjednoczonych. Oprócz tego pisał liczne książki, między innymi biografię świętych Stanisława Kostki i Ignacego Loyoli, historię ruchu ludowego w Galicji oraz właśnie recenzowaną tutaj opowieść o męczennikach angielskich. Sam również doczekał się ciekawej i obszernej biografii autorstwa Andrzeja Pawła Biesia, wrocławskiego jezuity i historyka. 


Tematyka reformacji w Anglii i bardziej ogólnie czasów tudoriańskich, staje się ostatnio w Polsce coraz bardziej popularna. Zainteresowanie tym okresem zaczęło na pewno skokowo rosnąć od czasów emisji ciekawego, aczkolwiek nie pozbawionego błędów historycznych serialu Dynastia Tudorów.  Pojawiły się już zatem książki dotyczące czasów wcześniejszych i dynastii Plantagenetów, biografie Henryka VIII, a nawet ewidentnie zainspirowany serialem, ciekawy magazyn i serwis internetowy http://www.tudorowie.pl/, popularyzujący wiedzę na temat słynnej dynastii i jej czasów. 
Wśród tej tudoromanii marginalizowany był jednak często wątek opozycji wobec zmian, jakie wprowadzał Henryk i jego następcy. Ze zrozumiałych względów byłą to głównie opozycja katolicka i to właśnie jej czołowym postaciom poświęcona jest książka Badeniego. Choć napisana ponad 100 lat temu i mająca formę apologetyczną, nie traci nic na aktualności. Ba, nawet właśnie dzięki temu, iż powstała w czasach wolnych od modernizmu i indeferentyzmu religijnego (a ściślej w czasach, gdy te nurty jeszcze nie dominowały), jej wydźwięk jest tak aktualny i trafia w sedno problemu. 



Nie jest to oczywiście książka naukowa. Jeśli chcemy rozeznać się, przynajmniej wstępnie w tematyce reform religijnych, doktryn powstającego anglikanizmu i dziejów opozycji katolickiej warto sięgnąć później po dostępną na polskim rynku choćby ,,Myśl polityczną reformacji i kontrreformacji. Tom I. Rewolucja Protestancka"    profesora Adama Wielomskiego, w  której to książce znajduje się obszerny rozdział poświęcony formowaniu się anglikanizmu. Również w książkach Ryszarda Mozgola ,,Białe Karty Kościoła" i w pierwszym tomie ,,Christianitas" znajdziemy ciekawe rozdziały na temat tego, co wydarzyło się na Wyspach w XVI wieku. Warto też sięgnąć po artykuł Mariusza Matuszewskiego ,,Z dziejów oporu wobec reform religijnych Henryka VIII", opublikowany w czasopiśmie ,,Pro Fide Rege et Lege" 1/2012.  

Książka Badeniego może być doskonałym wstępem do takich poszerzonych badań. W pierwszym rozdziale galicyjski ksiądz analizuje pokrótce historię ofiar reformy Henryka VIII.
Do stolicy apostolskiej jesteśmy przywiązani tak bardzo, że dla potwierdzenia tego nie sposób nigdy uczynić zbyt wiele - tak pisał tenże Henryk na kilka lat przed swoją przemianą.
Cytat ów, z całą wyrazistością uwidacznia, że pozycja katolicyzmu na Wyspach Brytyjskich była bardzo silna i umocowana na wszystkich poziomach społecznych[1]. Był to okres ożywionej pobożności, zarówno indywidualnej, jak i wspólnotowej. Istniały liczne bractwa, gildie i stowarzyszenia zakotwiczone w sferze religijnej, a poziom powołań kapłańskich, którym często mierzy się religijność danej społeczności, mocno wzrastał[2]. O sile katolicyzmu świadczą też fakty, że przeciwko późniejszym, odgórnym próbom konwersji państwowej wybuchły aż trzy powstania ludowe[3], optująca za katolicyzmem królowa Katarzyna Aragońska cieszyła się wielkim poważaniem poddanych, a wstąpienie na tron jej córki, Marii Tudor i chwilowa rekatolicyzacja państwa spotkało się z olbrzymim entuzjazmem społecznym. 


Przytoczmy też drugą istotną sprawę, wynikającą z cytowanych słów Henryka VIII, a mianowicie paradoks jaki towarzyszył od samego początku katolicyzmowi angielskiemu i jego reakcji na reformy wyznaniowe. Polegał on na tym, że elita władzy, wraz z królem na czele, będąca z początku najbardziej zagorzałym przeciwnikiem wystąpienia Marcina Lutra, ostatecznie sama dokonała radykalnej przemiany religijnej, pod wpływem zarówno czynników systemowych, doktrynalnych, jak i osobistych, których roli w historii również nie należy lekceważyć. Henryk Tudor, w reakcji na pierwsze dzieła Lutra, napisał w 1521 roku traktat teologiczny o obronie siedmiu sakramentów zatytułowany Assertio Septem Sacramentorum[1]. Nie było to głębokie dzieło z zakresu teologii, jednakże prezentowało  w swojej treści spójną, wierną nauczaniu papieskiemu i katolickiej tradycji, wykładnię myślenia o sakramentach i podstawach rzymskiej wiary. Za ten traktat Papież Leon X uhonorował Henryka wielce prestiżowym tytułem ,,Obrońca Wiary”, który (znów paradoksalnie) do dziś figuruje w oficjalnej tytulaturze monarchii brytyjskiej. Niektórzy historycy przypisywali autorstwo Assertio Septem Sacramentorum kanclerzowi i słynnemu myślicielowi Tomaszowi Morusowi (ang. Thomas Moore), jednakże moim zdaniem jest to mało prawdopodobne, gdyż ten sam Morus, który później został przez Henryka VIII skazany na śmierć za obronę katolicyzmu i odmowę przyjęcia Aktu Supremacji[2], protestował przeciwko istotnym fragmentom traktatu. Twierdził on bowiem, że zbytnie zbliżanie się do Watykanu i uległość wobec papieża może nie leżeć w interesie Anglii, gdyż papież jest również władcą świeckim i pewnego dnia Anglia może się znaleźć z nim, jako państwo, w stanie wojny. Powoływał się w tym wypadku na casus Hiszpanii, która w takiej sytuacji się niejednokrotnie znalazła i wtedy papieże wysuwali argument o wyższości władzy piotrowej nad świecką, zmuszając hiszpańskich władców do ustępstw. Na te zarzuty Morusa Henryk odparł właśnie owym słynnym cytatem. Ta skomplikowana i paradoksalna sytuacja była niejako aktem założycielskim nowego, kontrreformacyjnego katolicyzmu angielskiego, który w późniejszych czasach bardzo często odwoływał się do tych wydarzeń, a i sam paradoks jako motor napędowy rozważań angielskich myślicieli katolickich zdobył sobie jedną z czołowych pozycji, tak wyróżniających styl brytyjski od niejednokrotnie napuszonego i pompatycznego stylu łacinników francuskich, czy hiszpańskich.  

Badeni analizując reformę Henryka również zauważa powyższe uwarunkowania i podkreśla przede wszystkim skalę przemocy i zniszczeń dokonaną na katolikach przez króla. Przed reformacją Henryk skazał bowiem na śmierć zaledwie dwóch przestępców, po odejściu od katolicyzmu wydał osobiście 750 (!) wyroków śmierci a wszelkie jego działania odwetowe i reformacyjne pochłonęły blisko 60.000 ofiar, co jak na tamte czasy jest liczbą ogromną. I to właśnie jemy należałby się przydomek ,,Krwawy Hall" a nie córce Marii, której elżbietańska propaganda ową ,,krwawość" przydała, podczas gdy Maria w porównaniu z Henrykiem, czy Elżbietą to nieomal wcielenie łagodności. 


Badeni podkreśla także siłę woli i niezłomność z jaką Fischer czy Thomas Moore stawali na szafocie, mimo iż wielokrotnie mogli uratować życie wypowiadając jedno zdanie uznające Henryka za głowę Kościoła w Anglii. Ta nieprzejednana wiara i oddanie papieżowi, katolicyzmowi i Rzymowi jest niejako motywem przewodnim książki. W jej głównej części autor bada bowiem żywoty najsłynniejszych męczenników ery elżbietańskiej: Edmunda Campiona, Aleksandra Brianta i Tomasza Cottama. Wszyscy oni prowadzili aktywne prace duszpasterskie na terenie protestanckiej Anglii, ukrywając się, podróżując, pisząc książki i odezwy, odprawiając msze i utwierdzając w wierze prześladowanych katolików. Jednocześnie od papieża dostali ścisłe przykazanie, by w ogóle nie mieszać się w sprawy polityczne i we wszelkich sprawach poza religijnych uznawać legalną władzę królowej Elżbiety. Badeni opisując te wydarzenia zdecydowanie obala mit ,,papistowskiego" spisku wymierzonego w królową, o jaki właśnie oskarżani byli praktycznie wszyscy katoliccy księża i zakonnicy i za tenże rzekomy spisek zostali skazani na śmierć. Autor udowadnia, że w rzeczywistości zginęli oni tylko i wyłącznie za wiarę, gdyż prześladowcy, władze i wreszcie kaci wielokrotnie ofiarowali im łaskę, jeśli wypowiedzą to jedno, jedyne zdanie, którego wypowiedzieć nie chcieli także Fischer i Moore.  
Okropnie torturowany Campion uznał Elżbietę za królową, ale na pytanie, czy uznaje ją również za głowę Kościoła odparł: Jestem anglikiem, ale przede wszystkim katolikiem i chrześcijaninem. W rzeczach kościelnych i duchownych słucham władzy duchownej.  W okrutnej zemście Campiona poddano dalszym torturom a żeby dodatkowo go ośmieszyć, wezwano go na debatę, jakże przypominającą niektóre dzisiejsze, medialne lincze. Osłabionego torturami i ledwo trzymającego się na nogach, postawiono go przed całym kolegium uczonych doktorów protestanckich, obłożonych księgami i cytatami. Miał on bronić przed nimi tez swojego dzieła O dziesięciu przyczynach. Podczas gdy był na wolności wielokrotnie wzywał protestanckich uczonych na dysputy i debaty ale zawsze wykazywali się tchórzostwem w obliczu jego krasomówstwa i wiedzy i na ani jedną się nie stawili. Dopiero mając go przed sobą umęczonego, uznali, że w takim stanie łatwo go ośmieszą. Jakże się przeliczyli - pisze Badeni! Wzywany trzykrotnie, za każdym razem pokonywał na argumenty swych adwersarzy, do tego stopnia ich wgniatając w ziemię, że sami uznali swoją porażkę oddając Campiona z powrotem na tortury.  
Wszyscy główni bohaterowie książki wykazywali się podobną postawą. W obliczu prześladowań, tortur, znęcania się psychicznego, do końca pozostawali wierni Rzymowi i katolicyzmowi. Po procesie, który był farsą, nawet w oczach niektórych sędziów, skazano wszystkich na śmierć. Uratował się tylko niejaki Bosgravius, ale nie dlatego, że się złamał, tylko dlatego, że wstawił się za nim sam król Rzeczypospolitej Stefan Batory. A jak Stefan się przy czymś uparł, to nawet Elżbieta musiała ustąpić. Smutne w tym kontekście wydaje się też to, że za przyszłymi męczennikami wstawił się tylko król Polski i poseł Hiszpanii, natomiast proszony o wstawiennictwo Jean Bodin, reprezentant jakoby ,,najstarszej córy Kościoła" Francji, odrzekł szorstko: ,,nie przyjechałem tu w sprawach religijnych" .
św. Edmund Campion
Postawieni wreszcie przed szafotem, znów otrzymali szansę na wolność i życie. Musieli TYLKO wyprzeć się swojej wiary. Wszyscy solidarnie odmówili. Badeni daje swoją książką świadectwo niezłomności, ale moim zdaniem ważniejsze pytanie nasuwa się po lekturze tej krótkiej książeczki: czym jest ekumenizm? Czy Campion i towarzysze zrozumieli by współczesny ekumenizm. Wątpię. Zapewne uznaliby, że jest on grzechem przeciwko miłości bliźniego, gdyż pozwalając na błąd skazujemy dusze braci na wieczne potępienie. Tak zresztą postrzegała ekumenizm tradycyjna nauka Kościoła. Prawdziwym ekumenizmem było nawracanie a nie dialog lub wspólna modlitwa. Zresztą w tej kwestii Campion odpowiedział jednoznacznie, stojąc już pod szubienicą. Zawołano do niego: - przynajmniej pomódl się wspólnie z nami!  - Nikomu modlić się nie zabraniam, ale skoro nie wyznajemy tej samej religii, trudno żądać, abyśmy wspólnie mieli się modlić. - tak odrzekł, deklarując jednocześnie, że będzie modlił się ZA swoich prześladowców a nie Z nimi. Widzimy zatem wyraźnie i możemy sobie wyobrazić, jak zareagował by św. Edmund widząc współczesnego papieża całującego Koran, lub odprawiającego modły z buddystami. 

Książka jest zatem zarazem smutna, jak i wesoła. Pokazuje bowiem straszne prześladowania, ale i nieugiętą postawę wobec nich. Sprawia, że widzimy jak daleko odszedł Kościół posoborowy od Kościoła poprzednich 2000 lat. Pocieszeniem jednak jest to, że zarówno wtedy, jak i dziś istnieli ludzie, którzy w różnych zakątkach świata oddawali życie za wiarę, czym zyskiwali szacunek nawet swych oprawców i przyczyniali się do wielu nawróceń. To ofiara Campiona i jemu podobnych sprawiła, że anglikanizm zaczął w końcu powracać do Rzymu. Newman, Bellock, Chesterton i Lewis to duchowe dzieci męczenników reformacji.



[1] Luter zresztą bardzo szybko odpowiedział Henrykowi w swoim stylu (czyli głównie za pomocą inwektyw  i przekleństw), nazywając angielskiego władcę ,,królem kłamstw” i ,,przeklętym, zgniłym robakiem” – P. Ackroyd, The History of England, vol. II.  Tudors, McMilan, Londyn 2012, s. 29

[2] Akt Supremacji, to stworzony przez króla i przyjęty przez Parlament dokument, przyznający Henrykowi władzę religijną i niezależność od papieża.


 


[1] E. Duffy, Saints, Sacrilege and Sedition. Religion and Conflict in the Tudor Reformations, Continuum, Bloomsbury 2012, rozdział I pt. Reformation, Counter-reformation and the English nation

[2] Tamże, rozdział I; G. Kucharczyk op. cit., s. 379; T.E. Bridgett, History of the Holy Eucharist in Great Britain, Keagan Paul, Londyn 1881,  223-237


[3] 1536, 1549. 1569



czwartek, 17 listopada 2016

Polska jest, była i będzie częścią ,,Christianitas" - recenzja książki G. Kucharczyka

Jedną z nowości wydawnictwa  Prohibita  jest druga część książki Grzegorza Kucharczyka ,,Christianitas". Pierwsza część, o której pisałem już na blogu, nosiła podtytuł ,,Od rozkwitu do kryzysu", nowa zaś książka dotyczy głównie tematyki polskiej a w podtytule widnieje złowrogie ,,Między Niemcami a Rosją". Nasze trudne położenie geopolityczne jest osią przewodnią najnowszej publikacji znanego historyka. 

 Kucharczyk analizuje dzieje tego sąsiedztwa, umiejscawiając je jednak w szerszym kontekście przynależności Polski do tytułowego Christianitas, wpływu chrześcijaństwa na naszą historię, roli jaką przyszło odegrać naszej ojczyźnie w europejskiej wspólnocie chrześcijańskiej oraz problemów z jakimi przyszło się mierzyć Polsce z powodu wierności Rzymowi. Podobnie jak pierwsza część, książka ta nie ma ciągłej narracji lecz jest zbiorem artykułów podzielonych tematycznie na sześć części (niektóre z artykułów ukazywały się wcześniej np. w czasopiśmie Polonia Christiana).

W pierwszej części autor poświęca uwagę głównie powstaniu styczniowemu i jego późniejszej recepcji. Stawia tutaj ciekawą tezę, że gloryfikowany często przez konserwatystów hr. Aleksander Wielopolski wcale nie był realistą! Skąd taka ocena osoby, która właśnie za ów słynny realizm była przez jednych chwalona, przez innych potępiana i oskarżana o zdradę? Kucharczyk twierdzi, że założenia co do szkodliwości wybuchu powstania, poczynione przez Wielopolskiego były słuszne, jego polityka małych kroków, polegająca na zdobywaniu u jednego z zaborców (Rosji) coraz to nowych ustępstw dla Polaków, również miała jak największy sens. Gdzie zatem pojawił się ,,błąd w obliczeniach", który sprawił, że cały plan Wielopolskiego okazał się nierealistyczny? Otóż, twierdzi autor, margrabia nie wziął pod uwagę postawy Polaków i ich uczuć, a te były w przeważającej większości pro-insurekcyjne.  Słusznie doceniany zatem przez konserwatystów za nie uleganie uczuciom i romantyzmowi w polityce, sam owych realnie występujących uczuć nie wziął pod uwagę. Kucharczyk pokazał ów paradoks w sposób godny Chestertona.

W pierwszej części prof. Kucharczyk przedstawia też skutki powstania z 1863 roku, widząc nie tylko jego negatywne strony, takie jak anty-polskie represje, przyspieszenie rusyfikacji, zastopowanie reform, czy wreszcie najbardziej groźne - zbliżenie Rosji z Prusami. Jako pozytywny skutek autor widzi wpływ powstania na świadomość państwową Polaków, twierdząc, że ,,wychowało" ono zarówno obóz sanacyjny, jak i endecki, bez względu na to jak oba ośrodki powstanie później oceniały. Rok 1863 zrodził w przyszłych, państwowotwórczych elitach, niepokorną i nieustępliwą postawę niepodległościową, bez której trudno byłoby o sukces 1918 roku.  Oprócz rozważań na temat skutków powstania znajdziemy w tym rozdziale też ciekawe omówienie recepcji styczniowej insurekcji w historiografii PRL oraz porównanie elit i sposobów budowania niepodległości w czasach II i III RP.

Druga część poświęcona jest tematyce 1000-lecia chrześcijaństwa w Polsce, a konkretnie historii obchodów millenium w Polsce komunistycznej i starcia państwa, chcącego całkowicie zlaicyzować rocznicę z Kościołem, który pod wodzą kardynała Wyszyńskiego kontratakował ,,akcją" modlitewno-formacyjną pt. Wielka Nowenna. Brzmi sensacyjnie? Żadna sensacja nie jest tak ciekawa jak historia, zwłaszcza historia państwa, które od ponad 1000 lat przynależy do wielkiej wspólnoty Christianitas i jako jedno z nielicznych jest wciąż wierne (przynajmniej po części) owemu dziedzictwu.

W trzeciej części Kucharczyk analizuje postawę tzw. lewicy laickiej (i katolickiej) wobec katolicyzmu w Polsce i de facto wykazuje, że rewizjonistyczne lub katolickie w zamierzeniu czasopisma, takie jak ,,Po Prostu" czy ,,Tygodnik Powszechny" były de facto główną tubą laicyzacji, modernizmu, posoborowego indyferentyzmu i ,,religii" postępu. Warto w tym miejscu przywołać opinie autorów ,,Po Prostu", które wcale dalece nie odbiegają od dzisiejszych antyklerykalnych wystąpień tzw. Nowej Lewicy. Pisano wówczas między innymi, że ,,katolickie pojęcie osoby jest narzędziem kontrrewolucji" (konstatacja słuszna i ze wszech miar pozytywna, tylko zapewne intencja autora była zupełnie inna), lub że ,,katolicki personalizm służy umocnieniu kapitalizmu" (ta sama sytuacja co wyżej:). Przywoływano, jakże modny dzisiaj wśród ,,młodych, wykształconych, z wielkich miast" stereotyp zacofanej, katolickiej wsi (,,pokolenie starych kobiet w chustach") i przeciwstawiano mu modernizacyjną rolę dziejową Polski Ludowej, tak jak dziś przeciwstawia się modernizacyjną rolę tzw. Polski Nowoczesnej i Europejskiej. Krytykowano ekspansję fideizmu (czyżby autorzy mieli na myśli jakąś formę agresywnego luteranizmu?), ,,znieczulającą" rolę chrześcijaństwa, a stalinizm potępiano nie za jego zbrodnie, lecz (sic!) za to, że stalinowski terror wzmocnił rolę Kościoła i przyczynił się do zjednoczenia uciskanego narodu z Rzymem.  Kucharczyk, analizując prasę z kręgu lewicy laickiej nie zapomina oczywiście o Gazecie Wyborczej, której poświęca osobny tekst, będący zwięzłym podsumowaniem tez, które autor przedstawił w swojej książce pt. Strachy z Gazety. Mamy tu zatem omówienie typowej propagandy GazWybu ze straszeniem autokracją, nacjonalizmem, ,,zagrożeniem integrystycznym" oraz polskim ,,obskurantyzmem". Jest też ciągle przewijający się motyw, który stanowi chyba sedno i sens istnienia tychże środowisk, czyli cnieustanne ,,drżenie o demokrację". Część trzecią kończy autor wyważoną (jak dla mnie zbyt wyważoną) krytyką ,,Tygodnika Powszechnego", który pismem katolickim był (jest) chyba tylko w umysłach jego autorów, tworzących wąską i właśnie fideistyczną sektę modernizmu, skrajnie nietolerancyjną dla wszystkiego co nie postępowe, zachłyśniętą Hansem Kungiem, późnym Maritainem, i de Chardinem. 

Następne trzy części książki również dotyczą Polski, ale w kontekście bardziej międzynarodowym i są według mnie znacznie ciekawsze (nie umniejszając nic rozdziałom opisanym wyżej), dotykają bowiem bardzo istotnych problemów doktrynalnych, geopolitycznych i ideowych, aktualnych również i w dzisiejszym momencie historii. Rozdział Niemcy i Rosja - razem i oddzielnie przeciwko Polsce zawiera między innymi arcyciekawą historię pruskiej i niemieckiej propagandy anty-polskiej. Według autora miała ona swój początek już na soborze w Konstancji, gdzie Jan Falkenberg dowodził, iż Polacy są łże-chrześcijanami i należy ich wytępić. Następnie w XVI wieku do kanonu niemieckich powiedzeń weszło to, jakże znamienne powiedzenie: Od Włochów dzielą nas Alpy, od Francuzów - rzeki, od Anglików - morze, od Polaków - tylko nienawiść. Niechęć do Rzeczypospolitej nie przeszkadzała Prusakom w cynicznym ,,podlizywaniu" się Polakom, kiedy Ci byli jeszcze silniejsi od dopiero rosnącego w potęgę państwa pruskiego. Fałszywemu schlebianiu towarzyszyły jakże prawdziwe pieniądze, które otrzymywali członkowie polskich elit, by zachęcić ich do wspierania sprawy pruskiej w sejmie (podobny mechanizm działa pewnie i dziś).

Jawna i coraz bardziej agresywna anty-polska propaganda zaczęła się wraz z wstąpieniem na tron króla-filozofa, czyli Fryderyka II, zwanego przez oświeceniowców, socjalistów, a później i nazistów, Wielkim. To właśnie ów pruski militarysta i antyklerykał rozpoczął zbliżenie z Rosją, którego celem było całkowite wyeliminowanie ,,polskich dzikusów", których Fryderyk nazywał ,,Irokezami". Oczywiście zanim uda się ,,Irokezów" wyeliminować, należy ich ucywilizować, a najlepiej dokonać tego poprzez przyłączenie Polski do Niemiec, gdyż przecież ,,dzikusy" nie są w stanie poradzić sobie z własną państwowością. Najśmieszniejsze w tej tragedii było to, że w polskich kręgach oświeceniowych Fryderyk II miał wielu zwolenników (podobnie jak później nie brakowało entuzjastów Stalina), wśród których brylował jeden z największych szkodników polskiej państwowości i edukacji Hugon Kołłątaj, dla niepoznaki zwany księdzem. Pisał on o Prusakach, jako o ,,narodzie z krwi naszego narodu", a Fryderyka nazywał ,,krwi jagiellońskiej dziedzicem".  Oczywiście takowe podlizywanie się nie czyniło na Prusakach/Niemcach wrażenia (tak jak nie czyni i dziś), a anty-polska retoryka tylko się nasilała. Prym w tej dziedzinie wiódł Georg Forster, którego Kucharczyk czyni (słusznie) protoplastą propagandy nazistowskiej, on to bowiem wprowadził do obiegu i spopularyzował określenia typu ,,polska świnia" i ,,polski knur". Pogarda dla Polaków sięgnęła takiego pułapu, że niemiecka prasa bez ogródek pisała iż, ,,Polak to najgorsza, najbardziej godna pogardy, najpodlejsza, najgłupsza, najbardziej plugawa kreatura pośród wszystkich małp".  Widzimy zatem, co świetnie dokumentuje Kucharczyk, że Goebbels i Himmler mieli się od kogo uczyć, zwłaszcza, że w takowej retoryce wtórowali Niemcom ich nowi przyjaciele w nienawiści do Polski - bolszewicy.  Z tej części książki dowiemy się także, jak Niemcy próbowali walczyć z Matką Boską wysyłając batalion piechoty, oraz poznamy kilka ciekawostek na temat zbliżenia Republiki Weimarskiej z bolszewicką Rosją. O tym zbliżeniu (w postaci traktatu z Rapallo),  Jan Dąbski, polski dyplomata odpowiedzialny za traktat pokojowy po wojnie polsko-bolszewickiej, mówił, że to najgorsza konstelacja, jaka mogła się przydarzyć. Miał oczywiście rację, ale też sam Dąbski był najgorszym negocjatorem, jaki mógł nam się przydarzyć. To głównie na nim spoczywa odpowiedzialność za fatalnie wynegocjowany traktat ryski. Warto w tym miejscu dodać, że demokratyczna Republika Weimarska, z laureatem Pokojowej Nagrody Nobla, Gustavem Stresemannem na czele, również uważała Polskę za ,,państwo sezonowe", a sam szacowny laureat pisał, że ,,egzystencja Polski jest nie do zniesienia" i ,,Polska musi zniknąć i zniknie". W tej, najciekawszej, części książki znajdziemy też bardzo trafne podsumowanie koncepcji Mitteleuropy, która również i dziś jest motywem przewodnim niemieckiej polityki zagranicznej.


Przedostatnia część opowiada o rozmaitych odcieniach socjalizmu, gdzie najbardziej interesujący wydaje się podrozdział poświęcony Engelsowi. Kucharczyk potwierdza tezę Erica von Kuehnelt-Leddihna, że jeden ze współtwórców komunizmu, był też czołowym przykładem zjawiska, które dziś określamy mianem ,,lewicy kawiorowej". Zamożny, żyjący z odsetek od kapitału, zajmujący się głównie rozrywkami typowymi dla arystokracji, czyli polowaniami i  jazdą konną, nie był i nie jest wiarygodny jako obrońca uciśnionych. Pisząc do Marksa z Manchesteru, zamartwiał się nie losem ludu, tylko tym, że ,,przez ostatnie sześć miesięcy nie miał ani jednej okazji, by zrobić użytek ze swojej umiejętności przyrządzania sałatek z homara". Innym razem chwalił się, że jego ,,stary dał mu pieniądze na kupno nowego konia". Engels, jak wielu socjalistów dawnych i dzisiejszych po prostu gardził prostymi ludźmi, zwłaszcza tymi biednymi i mniej zaradnymi. Gardząc poszczególnymi ludźmi gardził też całymi narodami. O Irlandczykach pisał, że ,,są niewiele lepsi od dzikusów" (w dodatku uzasadniał to ich POŁUDNIOWYM charakterem!) , Polaków nazywał ,,świniami". Naśmiewał się z Meksykanów, że ,,nie wiedzą co zrobić z Kalifornią", gardził Żydami, a nawet innymi socjalistami, nazywając Ferdynanda Lassalle'a ,,Żydowskim Murzynem".  Za pogardą szło przyzwolenie na eksterminację, gdyż Engels bez ogródek przyznawał, że za eliminacją klas wyzyskujących musi iść ogólne ludobójstwo, które jest logicznym następstwem walki klas. Współczesna ,,kawiorowa lewica" nie polubiłaby też Engelsa za jego stosunek do gejów, o których pisał: ,,pederaści zaczynają liczyć swoje szeregi i uważają, że stanowią siłe w państwie" i miał nadzieję, że nie dożyje czasów, gdy homoseksualizm zostanie uznany przez prawo.
W tej części ciekawy jest również tekst omawiający analogie między narodzinami włoskiego faszyzmu a pokoleniem 68, gdzie entuzjaści obu rewolucji (faszyzm to ciągła rewolucja, jak mawiali zarówno Mussolini jak i D'Anunzzio) stawiali na młodość, drwili z pokolenia swoich rodziców, byli skrajnymi antyklerykałami, przeciwnikami własności prywatnej i fascynowali się Marksem. Jedni wskoczyli w wojskowe mundury, drudzy w garnitury posłów Europarlamentu, ale mentalnie niewiele ich różniło, a wręcz można wysnuć tezę, że dobrze się stało, iż Mussolini ewoluował w stronę faszyzmu, gdyż mógł stać się włoskim Leninem i pogrążyć kraj w komunistycznej dyktaturze, która (jak pokazuje historia innych krajów) byłaby znacznie bardziej krwawa niż operetkowy faszyzm włoski. 

W ostatniej części Kucharczyk wdaje się w kilka polemik (część zatytułowana ,,Polemiczne")  bardziej lub mniej udanych. W pierwszym tekście rozprawia się z szalonym romantyzmem J.M. Rymkiewicza, poety i prozaika, który z niewiadomych przyczyn kwalifikowany jest w Polsce do autorów prawicowych, choć dla mnie jest właśnie owym romantycznym szaleńcem (co nie zmienia faktu, że jak mało kto umie w Polsce operować słowem). Kucharczyk podsumowuje swój tekst o Rymkiewiczu, zdaniem iż woli Polskę Sienkiewicza niż Rymkiewicza, w której nie brakuje wolności, ale i rozsądku. Jak bowiem na konserwatystę przystało prof. Kucharczyk uważa, że fundamentem wielkości dawnej Rzeczypospolitej nie była li tylko wolność, ale także i ład. W innych tekstach polemicznych autor krytykuje ,,realizm" Piotra Zychowicza i Rafała Ziemkiewicza odnośnie możliwego sojuszu z III Rzeszą, ale czyni to moim zdaniem powierzchownie nie przedstawiając rozsądnej alternatywy.

Podsumowując - Christianitas. Między Rosją i Niemcami, jest świetnym dopełnieniem części pierwszej i ciekawą lekturą nawet dla kogoś bardziej obeznanego w dziedzinie doktryn politycznych, ideologii i historii. W dobie zaniku samego pojęcia Christianitas i w czasach, kiedy resztki cywilizacji Zachodu ustępują przed coraz bardziej horrendalnymi pomysłami z dziedziny politycznej poprawności, warto odświeżyć swoją wiedzę o korzeniach Polski i Europy i temu właśnie służą takie książki, jak ta autorstwa prof. Kucharczyka.


Książkę do recenzji otrzymałem dzięki uprzejmości wydawnictwa Prohibita i księgarni internetowej Multibook.






poniedziałek, 14 listopada 2016

,,Kresy i Bezkresy" - książka z modlitwą w tle?

Książkę ,,Kresy i Bezkresy" autorstwa Jadwigi Czechowicz dostałem w prezencie od wydawnictwa Prohibita i księgarni internetowej Multibook.

 Jest to debiut literacki autorki, która jest zarazem wnuczką głównego bohatera powieści Józefa Olsiewicza. Powieść ma formę tzw. sagi rodowej, która opisuje losy Józefa i jego licznej rodziny na przestrzeni ważnych wydarzeń historycznych w okresie 1870-1936. Nie to jest jednak w tej piękniej książce najważniejsze. Nie posiada ona bowiem fabuły w typowym tego słowa znaczeniu, nie mamy zwrotów akcji, zagadek, intryg, wydarzenia historyczne są bardziej wspominane niż traktowane jako sedno utworu. Autorka skupia się na rzeczach zwykłych - narodziny, dorastanie, młodość, zaręczyny, śluby, kolejne narodziny, śmierć i wszelkiego rodzaju emocje temu towarzyszące. Osią powieści jest zatem to, co przydarza się praktycznie każdemu człowiekowi w ciągu jego życia. Ale czy jest to banalne i zwykłe? Moim zdaniem nie, jak pisał bowiem Chesterton właśnie te ,,typowe" wydarzenia, ta rutyna życia, jest czymś najbardziej niezwykłym na świecie, darem od Boga, o którym dzisiaj, w świecie pędzącym ogromną prędkością (ale dokąd?) często zupełnie zapominamy. Skupiamy się na niezwykłościach, zapominając, że cuda są na wyciągniecie ręki, tylko musimy chcieć je dojrzeć.  


Perypetie Józefa Olsiewicza składają się właśnie z takich pojedynczych cudów. Owszem spotyka na swej drodze postaci znane z historii. Już na początku ratuje życie tajemniczego i gburowatego Ziuka (Józefa Piłsudskiego), potem spotyka przyszłego świętego A.Bessette'a z Montrealu a także słynnego kanadyjskiego malarz i ilustratora. Jednakże te postaci przewijają się jakby w tle - najważniejsze w powieści Czechowicz są emocje i opis stanu umysłu. Autorka doskonale oddała dawny sposób rozumowania Polaków w szczególności, a ludzi tamtych czasów w ogólności. Pisze o tym, jakby sama żyła w tamtych czasach, nie przesiąknięta posoborową, ekumeniczną ideologią i współczesnym modernistycznym myśleniem. Doskonałym przykładem jest tu reakcja Józefa na wrogie zaczepki Daniły, rosyjskiego osadnika na Wileńszczyźnie. Dopóki Daniło obraża Józefa, jego uczucia itd, tenże pozostaje spokojny, szuka siły w modlitwie, by nie reagować. Dopiero, gdy wróg poczyna obrażać Kościół, Józef nie może puścić tego płazem i odpowiada, co kończy się dla niego przykrymi konsekwencjami. Mamy tutaj zatem obraz czegoś, co dziś ktoś nieoczytany mógłby nazwać  obrazą ,,uczuć religijnych", wtedy jednakże była to po prostu obraza Boga i Kościoła, czyli tych wartości, które bohaterowie powieści stawiali na pierwszym miejscu, przed dobrem osobistym, ba nawet przed dobrem ojczyzny. 

Oprócz czołowych postaci, czyli Józefa i jego rodziny i przyjaciół to właśnie Modlitwa i Ojczyzna są głównymi bohaterami tej powieści. Każdy element życia postaci, każde ich działanie podparte jest modlitwą, oddaniem się w ręce Boga, pytaniem go o drogę i zawierzaniem mu swoich trosk i problemów. Nie w sposób dewocyjny, tylko po prostu naturalny, traktowany na równi z jedzeniem, piciem, czy spaniem. Modlitwa nie jest zatem tłem, jak przekornie pytaliśmy w tytule posta, jest pierwszoplanowym drogowskazem życia a autorka oddała to w sposób tak naturalny, że pozostaje jedynie wierzyć iż naprawdę tak było. Drugi bohater - Ojczyzna - jest równie ważny, ale nie w ten szaleńczy, romantyczny i powstańczy sposób, do jakiego przywykliśmy często w hurra-patriotycznej retoryce. Ojczyzna, mimo, że pod zaborami, po prostu wciąż jest. Jest nią najbliższa ziemia, zwykłe, codzienne obowiązki, język używany w domu i publicznie (z narażeniem na przykre konsekwencje), przekazywanie dzieciom historii oraz pozytywistyczna praca, cierpliwość w oczekiwaniu na wolną Polskę, a nie ,,strzelanie diamentami" do wroga. Autorka podkreśla też szczególne oddanie  Polaków Stolicy Apostolskiej, wierność papieżowi, która jest postawą bardziej rozsądną niż wyczekiwanie kolejnego Napoleona, czy rewolucjonisty, który porwie naród do walki, de facto doprowadzając do kolejnego wykrwawienia. Takie podejście sytuuje powieść Jadwigi Czechowicz w kręgu literatury konserwatywno-realistycznej, nie mającej wiele wspólnego z młodzieńczym romantyzmem i powstańczym szaleństwem. 

zdjęcie z archiwów Gettyimages. Montreal w XIX wieku. Port.
Autorka świetnie oddaje też klimat przymusowej imigracji, spowodowanej prześladowaniami, jakże aktualny w dzisiejszych czasach, ale jakże różny od tego co obserwujemy dzisiaj. Józef i Ludwik (przyjaciel głównego bohatera) są w pewnym momencie zmuszeni wyjechać z kraju. Udają się do Montrealu w Kanadzie, nie znając tam nikogo, ani nie władając obcym językiem. Mają jednak w ręku ciesielski fach, zawziętość, chęć do poznania nowego świata oraz zapał do podjęcia się każdej pracy. Te cechy oraz modlitwa prowadzą ich szczęśliwie do celu i życie na obczyźnie, choć przepełnione tęsknotą i samotnością, układa się po ich myśli. Warto dłużej zastanowić się nad tą kwestią, gdy usłyszymy głosy, że My też kiedyś byliśmy uchodźcami. Byliśmy, ale czy takimi, co koczują w obozach i czekają aż ktoś im coś da? Wątpię. 

Powieść Czechowicz ma też jeszcze jednego bohatera - Wileńszczyznę, którą autorka doskonale i ze szczegółami opisuje, co sprawia, że wręcz widzimy te wąskie, leśne dróżki, małe miasteczka, sioła, pola, moczary, przydrożne krzyże i kapliczki. Dla kogoś dopiero zapoznającego się z pięknem Kresów, jest to materiał zachęcający do dalszych fascynacji utraconą częścią Rzeczypospolitej. 

Czy książce coś można zarzucić? Z mojego punktu widzenia jedynym brakiem jest brak (😍) mapy, która mogłaby ułatwić czytelnikowi podróżowanie wraz z bohaterami. Ktoś inny powiedzieć może, że główni bohaterowie są zbyt dobrzy, zbyt cukierkowi, ale moim zdaniem jest to zarzut chybiony, gdyż zasadza się na współczesnej niewierze w dobro i równie współczesnym przesiąknięciem czytelników wszechobecną w literaturze i wciskaną na siłę zbrodnią, brzydotą i dekonstrukcją. A ta książka pozwala obcować z tym, czego tak bardzo dziś brakuje - z dobrem i pięknem.