wtorek, 12 września 2017

Destrukcja i Kryzys czyli czym była reformacja – recenzja najnowszej książki prof. Grzegorza Kucharczyka

Wydawnictwo Prohibita wydało niedawno niewielką, ale ważną książkę znanego, polskiego historyka idei prof. Grzegorza Kucharczyka pt. ,,Destrukcja i Kryzys. Szkice o protestanckiej reformacji”. W dobie bezrefleksyjnego ekumenizmu i ,,dialogowania” jest to bardzo przydatna odtrutka i odpowiedź na posoborowe traktowanie reformacji, jako wydarzenia pozytywnego, wręcz wartego fetowania, czego przykładem jest choćby włączenie się Kościoła w 500-lecie obchodów buntu Marcina Lutra. Już samo to, że Kościół świętuje wydarzenie, które doprowadziło do największego w historii i najbardziej opłakanego w skutki podziału w swym łonie powinno wzbudzić ostrą reakcję i polemikę, a tym czasem poważnej debaty na ten temat brak. Katolickie media głównego nurtu, już tak bardzo przesiąkły modernizmem, liberalizmem i indeferentyzmem religijnym, że trudno się w nich doszukać jakiejkolwiek, poważnej refleksji na temat reformacji – znajdujemy tam jedynie pochwały pod adresem protestantyzmu i wezwania do coraz szerszego dialogu. to mniej więcej tak, jakby jakaś z wielkich korporacji cieszyła się z wrogiego przejęcia ponad połowy swojego biznesu, albo polskie elity polityczne w XVIII wieku radowały się z powodu rozbiorów.
Nawet uznane katolickie, perdiodyki naukowe stronią od tejże tematyki, o czym pisał choćby Adam Wielomski w jednym z ostatnich numerów ,,Najwyższego Czasu”. Książka Kucharczyka jest dobrym wstępem do zapełnienia tej luki polemicznej i przejścia do bardziej rozbudowanych lektur jak choćby zbioru dokumentów pt. ,,Protestantyzm potępiony przez papieży” wydanych również przez SKCh im. ks. P. Skargi lub najlepszego, polskojęzycznego opracowania nt. reformacji ,,Myśl polityczna reformacji i kontrreformacji. Tom 1. Rewolucja protestancka” autorstwa prof. Wielomskiego. 
Autor omawia przyczyny wystąpienia Lutra, jasno określając je jako bunt, co tak bardzo odróżniało właśnie doktora Marcina od wielu prawdziwych reformatorów, którzy próbując zmieniać Kościół, nigdy nie wymówili mu posłuszeństwa, a już na pewno nie określali go mianem ,,nierządnicy babilońskiej" i ,,antychrysta", jakimi to epitetami zwykł posługiwać się ojciec reformacji. Kucharczyk wskazuje też na fideistyczne i w gruncie rzeczy reakcyjne poglądy Lutra, obalając współczesny mit o nowoczesności i postępowości reformacji. Tak samo jak w książce prof. Wielomskiego znajdziemy tu niezbite dowody na skrajną wsteczność myśli protestanckiej, chęć cofnięcia Kościoła do czasów powstawania Ewangelii, z której to zresztą Luter wybierał sobie jedynie te fragmenty, które mu odpowiadały i podkreślał, że ma lepszą wiedzę na ten temat niż papieże, biskupi a nawet aniołowie. To właśnie posunięte wręcz do granic absurdu zadufanie w sobie i wulgarność, najbardziej biją po oczach w myśli pierwszego ,,reformatora". Nie będę tu przytaczał co gorszych cytatów, ponieważ jest ich sporo w książce Kucharczyka, a i sam zrobiłem na blogu wcześniej takie zestawienie (dostępne TUTAJ).

    Ważne fragmenty książki mówią o roli predestynacji i negacji wolnej woli w nauce Lutra. Jest to istotny problem, który miał wpływ na wiele późniejszych ruchów religijnych, doktryn, czy rewolucji polityczno-społecznych.
     Można w tym miejscu zadać pytanie d
laczego większość reformatorów, tak zaciekle walcząc o wolność do osobistej wypowiedzi i wolność interpretacji, negowała jednocześnie samo pojęcie wolnej woli i wolności? Zarówno wcześniej Wiklif, jak i Luter teoretycznie walczyli o wolność w czytaniu, rozumieniu i nauczaniu Biblii,przeciwstawiając indywidualną interpretację kościelnej tradycji. Zasada sola sriptura, czyli tylko Pismo, miała stać się jedną z naczelnych zasad protestantyzmu. Kwestia ta wydaje się jednak prosta tylko z pozoru. Jako, że w dziele De Serve, Luter zanegował wolną wolę, musiał też zmienić podejście do wolnej interpretacji i stał się wręcz fanatykiem nieomylności, jednakże za nieomylnego uważał wyłącznie siebie[1] – kompetencje papieża w tej kwestii odrzucał[2], pisząc: Kto nie przyjmuje mojej nauki nie może być zbawionym[3]. Stawiał zatem siebie nie tylko w roli papieża, ale nawet i Chrystusa, co skrajnie kontrastowało z jego początkowym wyznaniem, w którym twierdził, że bez Jezusa jest nikim i niczym. Tu, w kilka lat później, sam siebie umieścił na piedestale, spychając swojego wcześniejszego mistrza na piętro niżej. Z tak pojmowanej nieomylności zrodzi się jednak wkrótce wolnomyślicielstwo i odrzucanie wszelkich zwierzchności. Skoro jeden człowiek mógł przyznać sobie miano bezbłędnego w kwestiach teologicznych, nie dokonując absolutnie żadnych cudów i w niczym nie przypominając Jezusa, negując dodatkowo autorytet następcy św. Piotra, czyli Skały, na której Chrystus obiecał zbudować swój Kościół (MT 16, 13-19), to w takiej sytuacji czymże jest zanegowanie autorytetu tegoż, bądź jakiegokolwiek innego człowieka? Miałkość i chwiejność takiej podstawy doktrynalnej pokazała już najwcześniejsza historia protestantyzmu, kiedy to masowo zaczęły wyrastać rozmaite odłamy, kongregacje i sekty, z których każda głosiła inny pogląd na wiarę, łaskę, zbawienie, politykę i społeczeństwo[4]. Każdy z post-luterańskich reformatorów sam tworzył swoją doktrynę, często nie zgadzając się z doktorem Marcinem i nie uznając jego nieomylności. Luter odrzucając Tradycję, Magisterium i pewność poglądów teologicznych głoszonych przez papieża ex-cathedra, otworzył drogę do dowolnej interpretacji Pisma Świętego, bez konieczności oglądania się ani na Watykan, ani na samego Lutra, co zapewne nie było jego intencją. W tej kwestii widać właśnie  pośredni wpływ Wiklifa i Lutra na liberalizm, ową doktrynalną emanację uwolnionej z okowów autorytetu woli. Gardząc wolnością i wolną wolą arcyherezjarcha i jego nauczyciel Wiklif stworzyli możliwość zarówno ich eksplozji, jak i całkowitego zaniku. Dlaczego zaniku? Wiąże się to z innym aspektem nauczania czołowych twórców reformacji, w którym człowieka traktuje się jako całkowicie grzesznego, niezdolnego do brania udziału, poprzez dobre uczynki, we własnym zbawieniu. Również negacja wolnej woli i teoria predestynacji, czyli z góry przypisanego każdej osobie losu, mogą łatwo ewoluować w doktryny dławiące wolność w sposób nie znany średniowiecznej, czy renesansowej Europie. Liczne sprzeczności występujące w doktrynie Lutra i jego ciągłe wahania umożliwiły zrodzenie się z myśli niemieckiego teologa właśnie tak odrębnych i antagonistycznych kierunków, które raz to walczą z wolnością, raz próbują postawić ją na piedestale. Dodatkowo, wspomniane wcześniej, błyskawiczne powstawanie coraz to nowych odłamów protestantyzmu jedynie potęgowało powyższe zjawisko poprzez tworzenie wielości rozmaitych interpretacji oryginalnego luteranizmu. Uwolnienie przez Lutra, niejako wbrew sobie, możliwości indywidualnej interpretacji biblii poskutkowało zachwianiem autorytetu papieża w tej dziedzinie i rozbiciem religijnej monoideowości Europy. Skoro w wielu umysłach obalono wiarę w nieomylność religijną następcy św. Piotra, następnym krokiem było zwątpienie w sam Kościół, a finalnym rezultatem zanegowanie religii jako takiej.
Skrajny fideista Luter[5] jest zatem praojcemoświeceniowego ateizmu, gdyż podważając porządek teologiczny Europy dał podstawę do jego całkowitego obalenia. Na skutek rewolucji protestanckiej ucierpiały jednak nie tylko autorytety teologiczne, ale w ogóle cała zasada zwierzchności. Raz uprawomocniona reguła kwestionowania rozszerzyła się na wszelkie dziedziny społeczne i polityczne, co w późniejszym okresie dało podwaliny doktrynom liberalnym i anarchicznym. Drugą, zupełnie odmienną konsekwencją nauk Kalwina i Lutra był wzrost roli państwa. Ogromna luka, powstała wskutek odrzucenia przewodnictwa papieża i zanegowania znaczenia działań duchowieństwa w życiu doczesnym, musiała zostać czymś zapełniona. Żeby zachować jakikolwiek porządek i nie popaść w anarchię, społeczeństwo potrzebuje pewnej hierarchii i choćby najmniejszej dozy autorytetu. Wspomnianą lukę w bardzo szybkim tempie zaczęło wypełniać państwo, które początkowo uniknęło skutków lutrowego skoku na autorytet, a wręcz zaczęło korzystać z jego rewolucji. Przyznając sobie coraz to nowe kompetencje, bez konieczności oglądania się na władze religijne, poszerzało w nieznanym dotychczas tempie własne imperium. Protestanci, korzystając z wcześniejszych nauk Marsyliusza i Ockhama, odeszli od tomistycznej wizji świata twierdząc, że władza polityczna stworzona jest jedynie dla celów związanych z doczesnością i nie powinno obchodzić jej zbawienie własnych poddanych, ani nie musi kierować się regułami chrześcijańskimi[6], ale jeśli tylko nie jest katolicka może, według własnej woli, narzucić dany obrządek swoim poddanym dla zachowania porządku społecznego i jedności. Nie trzeba chyba specjalnie podkreślać, że taka sytuacja musiała bardzo ucieszyć władców państw, którzy od upadku Cesarstwa Rzymskiego wciąż ograniczani byli, z czasem coraz mocniej, więzami religijnymi, upominani przez papieży, a nawet obkładani ekskomuniką (co skutkowało niejednokrotnie buntem poddanych)i deponowani z tronu[7]. W skutek reformacji mogli już dłużej nie przykładać takiej wagi do słów płynących z Rzymu, stopniowo coraz bardziej odrzucając autorytet Piotrowy, a zwiększając wpływ własny. Władza świecka rosła w siłę, uzyskując niespotykaną wcześniej w chrześcijańskim świecie suwerenność zewnętrzną i wewnętrzną. Reformacja zatem zbudowała podwaliny nowożytnej teorii suwerenności. Nie był to oczywiście natychmiastowy przeskok, ale proces wzrostu roli i ingerencji państwa bardzo zyskał dzięki rewolucji protestanckiej, wcześniej opierając się bardziej na teorii Marsyliusza i Ockhama niż na praktyce. Sam Luter, świadom dokonanego przełomu, chwalił się, iż od czasów apostołów świecki miecz i zwierzchność nigdy nie zostały tak dokładnie opisane i wychwalone jak przeze mnie[8]. Taki stan rzeczy został osiągnięty nie tylko wskutek rozdzielenia królestw miecza i ducha, ale także poprzez wspomnianą wcześniej negację wolnej woli oraz skrajną teorię predestynacji. Sam Luter pisał przecież, że wolna wola po upadku Adama jest jedynie pojęciem i dlatego, przynajmniej w odniesieniu do wyboru dobra, w ogóle nie istnieje; jest ona bowiem niewolnikiem i sługą grzechu[9]. Współgra to doskonale z innym poglądem reformatora, według którego człowiek jest permanentnie zły, niezdolny do osiągnięcia dobra nawet poprzez dobre uczynki[10]. Jedynie Boża łaska jest w stanie wyciągnąć człowieka z odmętów grzechu. Austriacki konserwatysta, Erick von Kuehnlet-Leddihn twierdził, że taka postawa przypomina chęć powrotu do czystego fideizmu, do świata teokratycznego, kierowanego bezpośrednio przez Boga (bądź pogańskich bogów, gdyż takiej koncepcji bliżej do wierzeń pogańskich niż chrześcijańskich), gdzie ludzie poruszają się jak trybiki w maszynie napędzane Boską wolą. Jest to zatem postawa zupełnie antyhumanistyczna, eliminująca aspekt wolnościowy zarówno z duszy człowieka, jak i z wszelkich struktur społecznych[11]. Jak już wspomniałem na wstępie nie jest więc Luter w tej kwestii reformatorem, tylko skrajnym konserwatystą a nawet archaistą próbującym zahamować wszelkie nowe, renesansowe trendy w Kościele, cofnąć go wręcz do epoki przed-chrystusowej, przypominającej nawet bardziej Kartaginę niż Rzym[12] i doprowadzić do rezygnacji ze wszelkich elementów wolnościowych, które wniósł do europejskiej cywilizacji Chrystus a po nim tradycyjne chrześcijaństwo, ufundowane na Kościele.
    
  Warto tutaj choćby nadmienić kwestię niewolnictwa, które przed nadejściem Chrystusa nie było uważane za nieludzkie traktowanie drugie człowieka, ale niemal wszędzie na świecie uznawano je za naturalny element każdej rozwiniętej cywilizacji. Jaskrawym przykładem takiego pojmowania niewolnictwa był przecież Rzym, ojczyzna skodyfikowanego prawa, ba ojczyzna prawa, na którym wzorujemy się do dziś, uznawała niewolnictwo za przyrodzone prawo władania ludzi ,,lepszych” nad ,,gorszymi”. Dopiero upowszechnienie się nauk Jezusa (wpierw popularność zdobyły także właśnie wśród niewolników, bo były pierwszym na świecie zespołem idei i wierzeń, który dawał im szansę na godne życie) sprawiło, że z czasem uznano niewolenie jednych ludzi przez drugich za grzech. Wolność ludzka nie jest wbrew pozorom, jak twierdzą czasem współcześni moderniści i jak twierdzili choćby czołowi ideolodzy rewolucji francuskiej, żadnym dziedzictwem klasycznym (zarówno Grecja, jak i Rzym przodowały w dzieleniu ludzi na wolnych i nie wolnych, klasyfikowaniu ich i układaniu w klasy a nawet w rasy gorsze i lepsze), ani tym bardziej objawem działania sił postępu (wiele ideologii ,,postępowych” jak choćby komunizm, czy nazizm powracało otwarcie do owego podziału, jak i do najbardziej odrażających form samego niewolnictwa) ale właśnie wypływa wprost z nauk Chrystusa, co w ówczesnych czasach stanowiło rewolucyjny wręcz szok dla słuchaczy, którzy takiej koncepcji wolności nigdy wcześniej nie znali, żyjąc w społecznościach w naszym rozumieniu stricte kastowych[13]. Skoro nie ma wolnej woli, a ludzie w swej masie są totalnie źli, wkroczyć musi ktoś, kto nad tym złem zapanuje, będzie kierował doczesnymi poczynaniami społeczeństwa. Jak wiemy nie może być to Kościół, gdyż po pierwsze Wiklif i Luter odrzucają jego prawomocność, po drugie władza duchowna nie może zajmować się według nich życiem doczesnym. Zatem jedynym rozwiązaniem jest przekazanie całości kompetencji i władzy organom świeckim, które muszą silną ręką poskramiać zdegenerowanych ludzi[14]. Takie rozumienie wolnej woli jest znacznie bliższe teoriom Hobbesa niż teologicznej koncepcji katolickiej, jednakże to właśnie w takowe pojmowanie woli znakomicie wpisał się Henryk VIII i doskonale wykorzystał owo przejście do dominacji państwa nad Kościołem i społeczeństwem[15], choć w kwestiach stricte religijnych, czy też obrzędowych pozostał do końca życia bardziej katolikiem niż luteraninem, o czym będziemy wspominać w dalszej części pracy.  Również Kalwin stawiał na wszechmocność państwa i przewagę jego działań nad wolnym wyborem poszczególnych jednostek, czy pierwotnych wobec państwa społeczności. Twierdził, że: rząd doczesny istnieje, po to aby dopasować nasze zachowanie do ludzkiego społeczeństwa, ukształtować nasze obyczaje w zgodzie ze świecka sprawiedliwością (!), wprowadzić między nas zgodę, pielęgnować wspólny pokój i ład. Powinien troszczyć się o biednych, budować szkoły i opłacać nauczycieli[16]. Na pierwszy rzut oka uderzającym wydaje się podobieństwo rządu według Kalwina do nowożytnej koncepcji państwa laickiego i współczesnego modelu państwa socjalnego. Odrzucony zostaje porządek teocentryczny, gdzie ważniejsza była sprawiedliwość Boża, która często kontrolowała i powściągała zawsze zapalczywą sprawiedliwość świecką. W nowym systemie to niby człowiek jest w centrum, jednakże nie ma on możliwości wolnego postępowania, gdyż nad wszystkim czuwa rozrastające się państwo, które przejęło od Kościoła edukację, dobroczynność, opiekę zdrowotną itp. Taki model pojawiać się będzie w radykalnej postaci podczas rozmaitych rewolucji nowożytnych, jeszcze bardziej przesuwając akcent sprawczy w kierunku państwa i zastępując nim wszelkie inne organizmy społeczne. Oprócz zanegowania wolnej woli i podkreślenia roli państwa w tym procesie reformatorzy zalecali także znaczne zwiększenie poziomu represji i odrzucenie propagowanej przez dawniejszych teologów łagodności i roztropności. Oddajmy znów głos Lutrowi: Zwierzchność musi motłoch pędzić, bić, dusić, wieszać, palić, ścinać, łamać kołem, żeby się jej bano i żeby tak lud trzymany był w ryzach. Albowiem wolą Boga (…)jest aby prawa używać, praktykować je i kułakiem wymuszać. To wina diabła i papieża, że władzy nie ma i każdy robi co mu się żywnie podoba. Osioł wymaga żeby go bić, motłoch chce, żeby nim rządzić za pomocą siły[17]. W piśmie Przeciw morderczym i zbójeckim bandom chłopskim, nawoływał by zabijać chłopów jak wściekłe psy, bo teraz nie chodzi o sprawiedliwość i miłosierdzie, lecz jest czas miecza i gniewu i każdy powinien bić, kłuć i zabijać, i książę może teraz przelewem krwi lepiej zasłużyć na niebo niż inni modlitwą[18]. Widać w tych zdaniach konsekwencje zarówno podważenia autorytetów i wolnej woli, jak i wyraźnie znamiona teorii o całkowitym upadku człowieka. Skoro bowiem ludzie są z natury źli i pozbawieni możliwości etycznego wyboru, to trzeba ich poskramiać, jednakże zwierzchności również utraciły moralne uznanie, toteż pozostaje tylko użycie brutalnej siły i sprawowanie rządów za jej pomocą. Tak oto realizuje się ziemska sprawiedliwość, co skwapliwie wydestylują z doktryny protestanckiej rozmaici władcy, tacy jak Henryk VIII, Elżbieta Wielka czy Oliver Cromwell, czy przywoływani przez Kucharczyka w osobnym rozdziale królowie Szwecji, nie mówiąc już o całej rzeszy dyktatorów i przywódców totalitarnych z epok późniejszych.
Oprócz jasnego podkreślenia opisanego przeze mnie problemu (który osobiście uważam za najbardziej istotny dla reformacji i jej wpływu na losy świata) Kucharczyk zwraca też w innych rozdziałach uwagę na negatywny stosunek Lutra do małżeństwa, żydów, chłopstwa i właściwie wszystkich i wszystkiego, z wyjątkiem siebie samego, choć i siebie czasem Luter nie szczędzi, stwierdzając, że niegdyś był fanatycznym mnichem. Ważny jest też rozdział ostatni, w którym autor analizuje obecne podejście papieża Franciszka i Kościoła do spuścizny Lutra i maluje przyszłość w dość czarnych barwach, dając bardzo liczne i wyraziste przykłady totalnego niezrozumienia ducha reformacji przez dzisiejszych pasterzy Kościoła.



Podsumowując, książka Kucharczyka to obowiązkowa pozycja dla wszystkich, którzy chcą zacząć lepiej rozumieć reformację, lub dla tych, którzy już posiadaną wiedzę pragną odświeżyć bądź uporządkować.
        TUTAJ możecie Państwo obejrzeć też krótki filmik, w którym autor zachęca do przeczytania swojej książki, natomiast poniżej wklejam ponad godzinny wykład Kucharczyka na temat poruszany w książce. 



[1] Takie podejście sprawiało, że ojciec protestantyzmu i wolności religijnej sam był zwolennikiem palenia heretyków, jednakże nie widział ich wśród własnych uczniów ale w papieskim Rzymie (powtarzamy cytat przywoływany wyżej, gdyż Luter powtarza go również i w tej kwestii): Skoro złodziei każemy szubienicą, rabusiów mieczem, heretyków zaś ogniem, tym silniej zaatakujmy zbrojnie owych panów potępienia, tych kardynałów, tych papieży, wszystkich tych mętów rzymskiej Sodomy, bez ustanku deprawujących Boży Kościół, i obmyjmy dłonie w ich krwi. W: Robert H. Fife, The Revolt of Martin Luter, Nowy York 1957, s. 505-506. Owo pryncypialne stanowisko pokazuje jaki stosunek miał Luter do wolnej interpretacji prawd wiary – uznawał jedynie swoje stanowiska, wszelkie inne skazując od razu na potępienie. Zwróćmy dodatkowo uwagę na język, którym posługiwał  się teolog. Od razu nasuwają się podobieństwa do rewolucyjnych pism jakobinów, wzywających do wytępienia kleru, a także widać inspiracje, które czerpał Wolter propagując swój słynny zwrot Ecrasezl’infame (Wymażcie Bezecnych, Zdepczcie przynoszących wstyd – odnosiło się to oczywiście do Kościoła i kleru). Więcej w: M.L.Lanzillo, La politica Della tolleranza, Roma-Bari 2000, s. 100-103.
[2]Ibidem, s. 90-91.
[3]Cyt za: Jacques Maritain, Trzej Reformatorzy. Luter, Kartezjusz, Rousseau, Fronda, Warszawa 2005, s. 45-46.
[4] Dziewiętnastowieczny myśliciel konserwatywny i krytyk protestantyzmu, ks. JaimeBalmes widział tylko jedną wspólną cechę wszystkich ugrupowań protestanckich: Jeśli jest coś stałego w protestantyzmie, to bezwątpienia ten duch religijnego krytycyzmu, to zastąpienie powagi publicznej i prawowitej, uczuciem prywatnym. To ściśle z protestantyzmem się wiąże, a właściwie mówiąc, jest jego istotą: toteż jest jedynym punktem stycznym wszystkich sekt między sobą, podstawą wzajemnego ich podobieństwa; a dobrze uważać należy, że dzieje się to nieraz na przekór życzeniom protestantów. JaimeBalmes, Katolicyzm i protestantyzm w stosunku do cywilizacji europejskiej, Alexander Vogel, Lwów 1873, s. 5-13.
[5]Kuehnelt, Przeciw duchowi czasów s. 87-90.
[6] Duncan B. Forrester, Marcin Luter/Jan Kalwin w: Strauss, Cropsey, Historia…, op. cit., s. 330.
[7] Więcej w: Carroll, Historia Chrześcijaństwa, tom II, III, op. cit. oraz: Wielomski, Teokracja…, op. cit.
[8]Cytza: Forrester, Marcin…, op. cit., s. 331.
[9]Hartmann Grisar SJ., Luther, t I,  Broadway House, London 1913, s. 318.
[10]Forrester, Marcin…, op. cit., s. 324. Autor dodaje, że według Lutra i Kalwina, nawet dobre uczynki, są żałośnie mało warte i nie mogą w żaden sposób pomóc człowiekowi zasłużyć sobie na Królestwo Boże. Wszystkie dobre uczynki są skażone zepsuciem i nieprawością i nawet święci nie mogą uczynić choćby jednej rzeczy, która osądzona sama w sobie, nie zasługuje na potępienie.
[11]Kuehnelt-Leddihn, Przeciw…, op. cit., s. 83-90.
[12] O filozoficznej różnicy między Kartaginą a Rzymem w: G.K. Chesterton, Człowiek Wiekuisty, Fronda, Warszawa 2004, s. 213-257.  G.K. Chesterton uważał, że konflikt Rzymu z Kartaginą był przede wszystkim wojną cywilizacyjna, wręcz religijną, między światem, w którym panuje mroczne pragnienie krwi i kult demonów (Kartagina) a światem, który mimo licznych wad, jest w stanie zrozumieć i przyjąć chrześcijaństwo (Rzym).  Starożytny, przedchrześcijański Rzym autor nazwał najlepszym pogaństwem, czyli takim, które pokonało swoje najgorsze, duchowe instynkty.
[13] A.Socci, Śledztwo w sprawie Jezusa, Rafael, Kraków 2010, s. 34-36; G. Bardy, La conversione al. Cristianismoneiprmosecoli, JacaBook, Piacenza 2002, s. 19-20.  Zresztą aspekt wyzwolenia niewolników przez Chrystusa zauważa też tradycjonalista integralny Julius Evola, tyle że właśnie w tym elemencie upatruje moment upadku ,,zachodniej” cywilizacji i jej przejście od dominacji pierwiastka męskiego, zwiastującego siłę, do pierwiastka żeńskiego zwiastującego współczucie będące oznaką rozpadu i słabości. Evola, Revoltecontre le monde moderne, Les edditions de l’homme, Ottawa 1972, s. 31-40.
[14] Według terminologii reformatorów państwo ma być wałem chroniącym przed grzechem i lekiem na występki. Forrester, op. cit., s. 333. Narzuca się tutaj, niemal automatycznie, porównanie z nowożytnym państwem totalitarnym, gdzie władza ,,dba” o życie, zdrowie, pracę i sumienie obywateli, chroniąc ich przed ich własnym ,,złem” i budując raj na ziemi.
[15] Nie był oczywiście pierwszym, który taką próbę podjął, gdyż już król Francji Filip Piękny w XIV wieku, pod wpływem pism swoich legistów, starał się zachwiać równowagą podziału władz i przenieść większość istotnych kompetencji na państwo.
[16]Ibidem.
[17]Kuehnelt-Leddihn, op. cit., s. 90.
[18] Ryszard Mozgol, Białe Karty Kościoła, Te Deum, Warszawa 2004, s. 141-142.


poniedziałek, 24 lipca 2017

,,Warkot" - powojenny Wrocław, krew i humor.


Na tegorocznych Dniach Fantastyki we Wrocławiu nabyłem, ze znakomitą, konwentową zniżką 1,60 zł od ceny okładkowej, debiutancką powieść Jarosława Rybskiego o wdzięcznym tytule ,,Warkot”.  Przy tej okazji można postawić pytanie dlaczego w ogóle kupuje się debiuty literackie? Moim zdaniem odpowiedzi są trzy:
a) autor jest znany skądinąd – bądź z innej branży, bądź z zupełnie innego gatunku pisarstwa;
b) ktoś skutecznie książkę polecił;
c) fajna okładka. 
W wypadku „Warkotu” wystąpiły wszystkie trzy czynniki:
a) autor był mi znany z licznych tłumaczeń, choćby świetnej biografii Toma Waitsa, czy jeszcze lepszej książki o dyplomacji Watykanu wobec III Rzeszy napisanej przez Marka Rieblinga, lub wielu komiksów, np. tych o Punisherze i Wolverine, które przekładał pod wdzięcznym pseudonimem OrkaNaUgorze:);
b) książkę, przy użyciu facebookowego spamu, poleciła mi Szanowna Małżonka autora, z którą miałem kiedyś przyjemność pracować i jej zainteresowania literackie raczej wzbudzały zaufanie;
c) okładka jest fajna. Ilustracje w środku też.

Oczywiście taki zestaw nie czyni z automatu każdej nowej książki wartościową, ale w tym wypadku jest całkiem nieźle. Przed przystąpieniem do lektury miałem jedną, małą obawę – zazwyczaj książki pisane przez tłumaczy są mało oryginalne, sprawiając wrażenie jakby pozlepianych z różnych stylów i klimatów. W przypadku ,,Warkotu” (czy może ,,Warkota”, bo to w końcu nazwisko głównego bohatera a nie nazwa odgłosu?) nie jest tak źle choć stylem książka trochę przypomina bardziej wymagającą wersję prozy Andrzeja Pilipiuka – podobny jest zarówno humor, jak i narracja, co w cale nie jest zarzutem, tylko umiejscowieniem powieści Jarosława Rybskiego w kategorii lekkiej i przyjemnej literatury rozrywkowej, posiadającej jednak też drugie, głębsze dno..
O czym jest w skrócie książka? Akcja toczy się na początku lat 50-tych w powojennym Wrocławiu, w którym nowi mieszkańcy próbują układać sobie życie w ciężkich warunkach politycznych i materialnych. Grupa bohaterów pochodzących z różnych warstw społecznych, w tym tytułowy Jan Warkot, stara się rozwiązać zagadkę tajemniczego mordercy, który grasuje we Wrocławiu. Nie jest to jednak typowy kryminał, ponieważ kto zabija, dlaczego i jak, dowiadujemy się już mniej więcej w 1/3 książki, co nie oznacza, że dalsza część jest mniej ciekawa – starcie sił dobra z siłami zła będzie trzymało w napięciu aż do samego końca.


Za udany uważam zabieg wprowadzenia elementów nadprzyrodzonych, które ciekawie kontrastują z ,,racjonalistyczną religią panującą”, czyli komunizmem. Reakcje zatwardziałych ateistów i pogromców zabobonu, postawionych twarzą w twarz z niematerialnym złem (lub dobrem) są jednym z najbardziej wartościowych elementów książki, stawiając odwieczne pytania o sens istnienia zła, ludzkie motywacje i szeroko pojętą metafizykę. Dobrze wplecione w fabułę są też krótkie, ale treściwe rozważania natury cywilizacyjnej, kiedy autor pokazuje mechanizmy działania rewolucji, obnaża wady materializmu dialektycznego, czy pokazuje różnice kulturowe między Polską przed a po wojenną. Mankament stanowi natomiast bardziej ogólny klimat nadany przez autora stricte epoce stalinowskiej. Marek Krajewski napisał, że zawarte w książce opisy stalinowskiego Wrocławia są ,,soczyste i przerażające", co moim zdaniem jest zupełnie nie trafione. Przeciwnie, są one zbyt humorystyczne – autor naśmiewa się z niewątpliwych idiotyzmów początku lat 50-tych, ale przez to książka jest w tej warstwie ahistoryczna, nieumyślnie fałszuje obraz czasów. Pod całym tym śmieszkowaniem przewija się gdzieniegdzie zdanie, że ludzie znikają bez śladu, że czerwonoarmiści plądrowali, że świadków się torturuje itp., ale czytając odnosiłem wrażenie, że stalinizm to głównie był wielki chaos i nieudolność, zarządzany przez idiotów i nieudaczników, a tymczasem był to zaplanowany na Kremlu, najgorszy z możliwych, system zorganizowanego ludobójstwa i dehumanizacji całych klas i społeczeństw, system niewolniczego wyzysku, gdzie często nie było nawet czasu i sił na jakiekolwiek poczucie humoru, bo jedyną emocją był strach. Autor trochę pomylił epoki i przeniósł bareizmy z okresu po-odwilżowego w najgorszą, stalinowską noc.
Zajmująca jest natomiast warstwa topograficzna książki – szczegółowe opisy tego, jak bardzo Wrocław był zrujnowany, jak wyglądały wtedy skwery, place i ulice i jak ludzie doprowadzali zniszczone miasto do stanu używalności, pomimo utrudnień ze strony Warszawy, dla której Wrocław, czyli ,,ziemie tymczasowo odzyskane” stanowił głównie magazyn cegieł. W opisach tych czuć zarówno nostalgię przybyłych do Wrocławia kresowiaków, męczące wrażenie owej tymczasowości, jak i przemożną chęć stabilizacji i spokoju po latach wojny. Uchwycenie tej niepowtarzalnej, wrocławskiej specyfiki udało się autorowi znakomicie - w dodatku świetnie komponuje się to z informacjami na temat życia codziennego: dowiemy się jak ludzie jedli, co pili, w jaki sposób mówili i co akurat było szczytem mody w kwestii ubioru.
Ciekawe jest też przedstawienie głównego wątku fantastycznego – w dzisiejszym natłoku kiczowatych niekiedy historii o wilkołakach, wampirach, zombie itp., powieść Rybskiego ujmuje temat zupełnie inaczej, dość nowatorsko, gdzie elementy rzeczywiście super-naturalne autor zgrabnie łączy z odwiecznymi atrybutami zła, takimi jak żądza władzy, chęć wzbudzenia strachu, poniżenia drugiego człowieka i odebrania mu godności. Mam nadzieję na to, że autor będzie owe wątki kontynuował w następnych książkach, poprawi natomiast jedną, niezwykle denerwującą rzecz, mianowicie nazywanie bohaterów. Jest to zresztą częsty mankament debiutantów  - próbują oni nadawać nazwiska bohaterom w powiązaniu z cechami, które owi prezentują. I tak np. gość będący uległym wobec władzy nazywa się Podatny, bohater zmieniający się w słup ognia nazywa się Słupecki itp. Miało być w zamiarze zabawnie a wzbudza to co najwyżej ironiczny uśmiech. Te niewielkie mankamenty nie wpływają jednak na ogólnie pozytywne wrażenia po lekturze debiutu Jarosława Rybskiego – widać, że także z tłumacza może być dobry i oryginalny pisarz, co na pewno potwierdzą kolejne powieści jego autorstwa, po które chętnie sięgnę już bez niczyjego polecania. 

niedziela, 2 lipca 2017

,,Iskry Boże" Grzegorza Brauna - ściąga z historii Polski dla każdego (według świętych pisana)


Jako, że zawsze z chęcią sięgam po książki Grzegorza Brauna, choćby po to żeby w niektórych kwestiach się z nim nie zgodzić, to tym chętniej zabrałem się do najnowszej pozycji tegoż autora, którą otrzymałem od Wydawnictwa Prohibita, standardowo wydającego Brauna. Elegancko wydana i pięknie zilustrowana (przez Jacka Widora), niewielka objętościowo książka nosi tytuł Iskry Boże i jest, jak zaznacza sam autor skromnym brykiem, ściągą, czy też niezapominajką z historii Polski.   W zamierzeniu miał to być scenariusz na historyczny serial animowany, przedstawiający dzieje naszego kraju przez pryzmat świętych i błogosławionych. Pomysł ekranizacji upadł, powstały za to drukowane Iskry Boże.
     Podczas spotkania promocyjnego (materiał wideo obejrzeć można TUTAJ) Grzegorz Braun uzasadniał przyjętą perspektywę, tym, że zazwyczaj historię Polski, także w narracji patriotycznej, pokazuje się w kontekście królów, książąt, ludzi sztuki i kultury, nawet hetmanów, polityków, czy zwykłych rozbójników, jakże często zapominając, bądź pomniejszając rolę świętych i błogosławionych. Takie podejście to właśnie wynik świeckiej narracji spod znaku Kołłątaja i Komenskiego, która całkowicie opanowała polską edukację od czasów Komisji Edukacji Narodowej, której to negatywnym skutkom poświęcił Braun sporo miejsca w Stałych Wariantach Gry. Wszystkie główne nurty od prawa do lewa, łącznie z narodowcami, czy Żoliborską grupą rekonstrukcji historycznej sanacji, jak autor nazywa obecny obóz rządzący, kultywują właśnie ściśle świecką historiografię Polski, mimo tego, że często (narodowcy i obóz rządzący) powołują się na chrześcijańskie dziedzictwo cywilizacyjne.
W takim podejściu do historii święci otrzymują rolę poboczną i jak twierdzi autor – ich dzieje i działalność traktowana jest trochę jak  olimpiada dla niepełnosprawnych.  Niepełnosprawni – to oczywiście święci, o dziwo także w patriotycznej relacji. A są oni przecież obiektywnie istotni w historii kraju i narodu, który swój początek ma w akcie chrztu dokonanym przez Mieszka – pierwszego księcia Polski. Jednakże Mieszko nie dokonał tego sam – ktoś musiał mu wiarę pokazać, skłonić do refleksji (ani ja ani autor nie pomijamy oczywiście politycznego kontekstu, nie zapominając jednak o religijnym), a wreszcie ochrzcić, następnie utwierdzając w nowo przyjętej wierze, by nie została ona jeno czczym symbolem, tylko miała wpływ na przyszłe losy państwa Polan.
        Braun nazywa świętych wyciągniętymi przez Pana Boga na czwórkę z plusem, co moim zdaniem, w sposób humorystyczny, idealnie oddaje definicję tego czym jest sama świętość – działaniem doskonałego Boga, poprzez czyny niedoskonałych ludzi. I właśnie Ci niedoskonali ludzie są głównymi bohaterami książki Iskry Boże. Będącemu zazwyczaj bohaterem opowieści o początkach Polskiej świetności Chrobremu, autor ,,dodaje” niezbędnik w postaci św. Wojciecha, bez którego nasz pierwszy król, prawdziwy tough-guy, nie osiągnąłby tego co osiągnął, a jego misja cywilizacyjna nie miałaby tak szerokiego zasięgu. Św. Stanisław to z kolei symbol rozdziału władzy świeckiej od duchowej, która to idea zrodziła się tylko w obrębie cywilizacji katolickiej. Protestantyzm zeświedczał władzę duchową, przekazując najwyższe jej sprawowanie królowi, bądź księciu etatyzując wszelkie dziedziny życia i powoli je laicyzując, natomiast prawosławie unifikowało obie władze w teokratyczny typ zarządzania z boskimi atrybutami cara na czele. Nie wspominając oczywiście o judaizmie i islamie, gdzie prawo religijne warunkuje wszelkie przejawy ludzkiej aktywności, ,,talmudyzując”, bądź ,,szariatyzując” wszelkie inne prawa. Liberalizm i socjalizm, tak różne pod wieloma względami, tutaj z kolei, pod pretekstem rozdziału państwa od Kościoła, spychają Kościół na boczny tor, sekularyzując również te domeny ludzkiego istnienia, które wcześniej przynależały do sfery religijnej, a w skrajnej formie (komunizm i nazizm) pojawia się ubóstwienie państwa, rasy, klasy, czy narodu, które ma totalnie zastąpić religię nadprzyrodzoną, kultem bytów świeckich. Autor wyraźnie zwraca uwagę na to, że to właśnie Kościołowi Polacy
(i inne narody również) zawdzięczają wynalazek personalizmu, czyli chrześcijańskiego indywidualizmu, praktycznie nie występującego w innych cywilizacjach, gdzie człowiek zawsze jest wchłaniany w jakiś całościowy byt, bądź przeciwnie - stawiany całkiem sam pośrodku chaosu. 

    W kolejnych rozdziałach Braun pokazuje, jak instytucja Kościoła i jej ,,superbohaterowie” czyli święci właśnie, spełniali w Polsce rolę cywilizacyjną, czy to dbając o edukację, dobroczynność, czy też utrzymując ideę państwową w czasie rozbicia dzielnicowego, bądź prowadząc ewangelizację na zewnątrz, przyczyniając się tym do powiększania terytorium i wpływów Rzeczypospolitej. Przykładem jest tu unia z Litwą, kiedy to właśnie pod polską opiekę udali się Litwini, broniąc się przed naporem Krzyżackim. W konflikcie z, będącym wszak też częścią Kościoła Zakonem, uwidocznił się według autora międzynarodowy i imperialny rys dziejów Polski. To nasi przedstawiciele na soborach, tacy jak Stanisław ze Skarbimierza, czy Paweł Włodkowic walczyli z czarnym PR-em krzyżackim, przeciwstawiali się idei nawracania siłą i prezentowali ideę wojny sprawiedliwej, wchodzącej w kanon ówczesnych koncepcji prawniczych. To pod polskimi skrzydłami znajdowali schronienie prześladowani w Europie zachodniej żydzi, spychani przez Krzyżaków Żmudzini i Litwini, czy nawet Tatarzy, którzy jeszcze półtora stulecia wcześniej sami próbowali podbić nasze ziemie (to wówczas do legendy przeszły cuda czynione w obronie Wrocławia przez bł. Czesława Odrowąża i wówczas zginął nasz ,,wewnętrzny" krzyżowiec, książę Henryk Pobożny). Konflikt z Zakonem był czasem objawiania się wybitnych osobistości takich jak święta król-królowa Jadwiga, nawrócony pogański książę, a polski król Władysław Jagiełło, czy kolejny święty (i ostatni niestety) król Kazimierz Jagiellończyk.
    Braun pokazuje jednak, że okres Jagielloński, to nie tylko czas największej świetności i wzrastania, lecz także epoka niewykorzystanych szans, ogromnych zaniechań i jeszcze większych błędów. Wśród nich autor wymienia np. niezbyt wyraźną reakcję na groźną herezję husytyzmu, przedsmak reformacji w Europie. Polacy wchodzili z husytami w liczne układy, dając podglebie do późniejszego zagoszczenia arianizmu na ziemiach Rzeczypospolitej. Nie zareagowali także na węgierskie wezwania o pomoc w odparciu tureckiego najazdu, czego konsekwencją była klęska Węgrów pod Mohaczem i zainstalowanie się tureckiego imperium przy samych granicach Polski, z czym zmagać się będziemy prze kolejne 200 lat. Również sprawy wewnętrzne nie układały się idealnie – przyjęto konstytucję Nihil Novi, która z jednej strony znamionowała apogeum niezależności poddanych od ewentualnych kaprysów władcy, z drugiej jednak oznaczała krok w kierunku skostnienia ustroju i wydania racji stanu na łaskę i niełaskę chwiejnego kolektywu. Oto zalążek zarówno przyszłych wolności polskich, jak i polskich kłopotów z decyzyjnością i przerostem demokratyzmu nad myśleniem kategoriami racji stanu. Największy jednak błąd autor upatruje w pozornym największym sukcesie, czyli hołdzie pruskim. Sekularyzacja groźnego niegdyś zakonu religijnego stworzyła możliwość na powstanie pierwszego państwa protestanckiego, ewoluującego później w dużo groźniejsze, militarystyczne, nacjonalistyczne i antykatolickie Prusy. Jako winnego tegoż katastrofalnego błędu Braun wskazuje Zygmunta Starego, którego nazywa Zygmuntem Starym-leniem i słusznie zarzuca mu brak perspektywy geo-strategicznej, kiedy to w czasach wyjątkowego pokoju nie podjął żadnych działań mogących ugruntować, bądź rozwinąć polską pozycję imperialną. Zygmunt gnuśny dopuścił do powstania Prus, nie powstrzymał rozwoju Moskwy i nie poszedł z odsieczą bratankowi Ludwikowi, który zginął pod Mohaczem. W sprawach wewnętrznych natomiast, w przeciwieństwie do innych władców w ogóle nie zareagował na reformację, co więcej – uczynił sekretarzem jednego z czołowych heretyków, Jana Łaskiego, zażartego propagatora protestantyzmu, zwalczającego katolicyzm w swoich poczytnych (od Warszawy po Londyn) pismach. Brak triumfu reformacji w Rzeczypospolitej zawdzięczać możemy nie władcom świeckim ale właśnie wybitnym postaciom Kościoła, co tez miało znamienny wpływ na brak wojny domowej na tle religijnym, gdyż reakcja na reformację szła nie odgórnie, systemem nakazowym lecz poprzez wystąpienia, pisma i kazania, w czym jednak ludzie Kościoła liczyć na ramię świeckie za bardzo nie mogli, co może pośrednio przyczyniło się do takiego wykwitu wybitnych osobistości świata duchownego. Wielki kardynał Stanisław Hozjusz, św. Stanisław Kostka, słynny tłumacz Pisma Świętego Jakub Wujek, czy wreszcie płomienny kaznodzieja Piotr Skarga, którego napomnienia do poprawy obyczajów politycznych aktualne są do dzisiaj niemal co do joty.

   Opisując następny okres w dziejach Polski, autor zwraca uwagę na niesamowite sukcesy oręża polskiego, jednocześnie podkreślając jak bardzo nie zostały one wykorzystane. Nie dyskredytuje przy tym, w przeciwieństwie do głównego nurtu historiografii, postawy Zygmunta III Wazy, który wzbraniał się przed konwersją swego syna Władysława na prawosławie w celu zdobycia tronu moskiewskiego. W epoce, w której kwestie wiary wciąż traktowane były poważnie, w kategoriach myślenia o życiu wiecznym, takową postawę traktuje jako naturalną. Większą wagę w niepowodzeniu kampanii rosyjskiej przykłada natomiast do zachowania naszych wojsk okupacyjnych, dopuszczających się w Moskwie czynów uznawanych zarówno przez katolików jak i prawosławnych, za bluźniercze, takich jak niszczenie świętych ikon, rozbijanie figur Chrystusa itp. Stawia w tym miejscu pytanie teologiczne – czy Polacy, postępując w ten sposób, mogli kogokolwiek nawracać? Czy tak miała wyglądać misja cywilizacyjna? Odpowiedź wydaje się oczywista i jak bumerang powraca kwestia przywoływana w konflikcie z Zakonem Krzyżackim, mianowicie nawracanie siłą, tyle, że tym razem to my byliśmy tymi złymi. 
      W epoce reformacji i wojen religijnych nie mogło też zabraknąć zwrócenia uwagi na rolę Anglii, o której Braun niejednokrotnie pisał w innych tekstach, uznając Albion za głównego sponsora protestantyzmu w Europie i również głównego, ukrytego, wroga Polski. To właśnie Anglicy wspierali polskiego reformatora Jana Łaskiego, to z ich budżetu płynęły sowite dotacje dla militarnej potęgi Szwecji, to Anglia była jedną z inicjatorów pierwszego, planowanego i na szczęście nie udanego rozbioru Polski. W traktacie z Radnot rozbiorcami mieli być Szwedzi, Fryderyk Wilhelm książę pruski, kalwińscy Radziwiłłowie, również protestancki książę mołdawski Michał Rakoczy i prawosławny ataman Bohdan Chmielnicki. Anglicy natomiast wspierali porozumienie finansowo i propagandowo, przekazując środki chociażby wspomnianemu Janowi Amosowi Komenskemu, również Commeniusem zwanemu. Commenius, uznawany dzisiaj za ojca świeckiej pedagogiki i będący patronem jednego ze studenckich programów unijnych wzywał wówczas do straszliwej i ostateczne rozprawy (terrible opus) z katolicyzmem, której to rozprawy wyrazem miał być właśnie
rozbiór Rzeczypospolitej. O ile o rola Anglii w propagowaniu protestantyzmu w Europie i na świecie jest stosunkowo znana, to już ciekawostką podaną przez Brauna jest korespondencja dyktatora i królobójcy Olivera Cromwella z Bohdanem Chmielnickim. Lider rewolucji protestanckiej tytułował lidera buntu kozackiego w następujący sposób: z łaski Bożej generalissimus Cerkwi grecko-wschodniej, wódz wszystkich Kozaków zaporoskich, postrach i niszczyciel szlachty polskiej, eksterminator duchowieństwa rzymskiego. Cromwell, pisząc do Chmielnickiego chwalił go za niszczenie katolicyzmu i zapewniał o swoim wsparciu w tej świętej sprawie. O udziale Albionu w powstaniu kozackim świadczyć też może, według Brauna, obecność w szeregach zaporożców niejakiego Krzywonosa, jednego z najokrutniejszych dowódców, o którym jeden z niemieckich kronikarzy pisał, że pochodził ze… szkockiego klanu Cameronów, czyli właśnie Krzywych Nosów. 

     Mimo takiego sprzysiężenia wrogów i niesnasek wewnętrznych Rzeczpospolita nie upadła jednak w XVII wieku, wspinając się na wyżyny osiągnięć militarnych, gromiąc po kolei Moskwę, Kozaków, Szwedów i Turków, czego kulminacją była odsiecz wiedeńska z Janem Sobieskim na czele, ostatnim wielkim królem Polski, który rozumiał znaczenie misji cywilizacyjnej. Wartym podkreślenia, według autora, była szczególna rola jaką odegrało w tych wojnach duchowieństwo, które potrafiło zjednoczyć skłócony naród w obliczu przeważających sił wroga (np. obrona Częstochowy) lub tchnąć w dowódców i władców ponowne poczucie misji (np. śluby lwowskie Jana Kazimierza). Co nie nastąpiło w wieku XVII, stało się niestety w kolejnym. Coraz większa dezintegracja systemu politycznego, min. za sprawą liberum veto, brak silnych przywódców, wreszcie wzrost potęgi wrogów, których sami ,,wyhodowaliśmy” czyli Prus i Rosji spowodował powolny upadek Rzeczypospolitej, zakończony pierwszym rozbiorem. Nie małą rolę w tej kwestii odegrało też zwrócenie się sympatii polskich elit ku ideom rewolucyjnym, który to zwrot wykorzystywać będą, jako pretekst kolejni zaborcy. Kasata zakonu jezuitów, którego polscy przedstawiciele prawie zawsze prezentowali stanowisko pro-państwowe i pełnili rolę jednocząca społeczeństwo oraz powstawanie coraz to nowych lóż masońskich również miało negatywny wpływ na sytuację w Polsce. Członkowie lóż, zachwyceni Diderotem, czy Wolterem, powielali również zachwyt tychże nad Katarzyną Wielką i Fryderykiem Wielkim, co raczej nie sprzyjało przeciwstawieniu się państwom zaborczym, którym wspomniani władcy przewodzili. Ostatni polski monarcha również był typowym produktem oświecenia i obca mu była idea Polski, jako monarchii jawnie katolickiej. Rozpoczął się smutny okres nieudanych powstań i niewoli ciągnący się ponad sto dwadzieścia lat, a kasata zakonu jezuickiego, dotychczas czuwającego nad edukacją młodzieży dała podstawy do przejęcia rządu dusz przez, darzoną słuszną niechęcią przez autora, Komisję Edukacji Narodowej – pierwsze etatystyczne ministerstwo edukacji na świecie, przenoszące praktycznie monopol szkolnictwa w świeckie ręce państwa. Stopniowo odbierano też możliwość kształcenia innym zakonom – cystersom, karmelitom, czy karmelitankom, od lat dbającym o wszechstronną edukację obywateli Rzeczypospolitej. Braun podkreśla, że wiek oświecenia, to jedyny wiek w historii Polski, który nie wydał na świat ani jednego świętego – duch epoki udzielił się też niestety duchowieństwu.

 
Co gorsza, Polacy dawniej realizujący skutecznie misję cywilizacyjną, rzucili się tym razem w wir rozmaitych rewolt, buntów i rewolucji, a brak państwowości sprzyjał sympatyzowaniu z ideami jakobińskimi, masońskimi czy węglarskimi, czyli z antyklerykalizmem, egalitaryzmem, nacjonalizmem i brakiem poszanowania dla autorytetu władzy.  Polscy emigranci we Francji wsparli powstanie kościuszkowskie, czym zablokowali interwencję carską przeciwko rewolucji francuskiej i pośrednio przyczynili się do triumfu władz rewolucyjnych. Nierówna walka skazana była od początku na porażkę a klęska powstania spowodowała kolejną falę emigracji, zsyłek i prześladowań. Następnie nadzieje swe ulokowały ówczesne elity w kolejnym rewolucyjnym bożyszczu, czyli Napoleonie, którego armia niosła idee republikańskie na cała Europę. Po raz pierwszy w historii polscy żołnierze walczyli w wojnie przeciwko papiestwu, brali też udział w krwawym tłumieniu wolnościowego zrywu Hiszpanów, gdzie dopuszczali się profanacji świątyń, mordowania księży i gwałcenia zakonnic. Na ponury paradoks zakrawa, że sami pozbawieni państwa, uczestniczyliśmy w odbieraniu bytu państwowego i wolności innym narodom, zwłaszcza że po hiszpańskiej klęsce Napoleona, Polacy popłynęli tłumić bunt czarnych niewolników na Santo Domingo. Nadzieje związane z Pierwszym Konsulem, a później Cesarzem Francuzów spełzły na niczym, mimo iż malutkie Księstwo Warszawskie wystawiło na potrzeby kampanii moskiewskiej blisko 100-tysięczną armię. Mimo zawiedzionych obietnic i klęski Napoleona, to Polacy zostali przy nim do końca, towarzysząc mu nawet na wygnaniu. O dziwo, na konserwatywnym kongresie wiedeńskim restytuowano Królestwo Polskie z carem Aleksandrem I jako królem. Istnienie tego bytu, wcale nie sztucznego jak piszą modni historycy, bowiem posiadającego własną administrację, wojsko i sporą niezależność, nie w smak było zarówno rodzimym rewolucjonistom, jak i pruskim protestantom. Ci ostatni, wspierani przez Anglię, chcącą osłabić Rosję w obliczu tzw. Wielkiej Gry (konflikt wpływów w Azji Środkowej) w zakulisowy sposób wspierali idee powstańcze w Warszawie, co zakończyło się anty-rosyjskim powstaniem listopadowym i kolejny raz ograniczeniem niezależności, zsyłkami, represjami i emigracją. Dziesięć miesięcy, które Rosjanie poświęcili na tłumienie powstania dało Anglii przewagę czasową w Azji Środkowej, a Prusy dostały prezent w postaci likwidacji Królestwa Polskiego. Jeszcze bardziej opłakane w skutkach było kolejne z powstań, styczniowe – znowu wybuchłe w momencie odradzania się niezależności, którą z mozołem budował hr. Aleksander Wielopolski. W tym smutnym okresie braku własnego państwa Braun szczególnie podkreśla rolę świętych i błogosławionych, których zabrakło w wieku poprzednim. Święty brat Albert prowadził szeroko zakrojoną akcję pomocy bezdomnym i do dziś wiele schronisk i organizacji nosi jego imię, bł. Sebastian Pelczar wskazywał w swych pracach na niebezpieczeństwa płynące z idei rewolucyjnych, ochronki dla sierot prowadził bł. Edmund Bojanowski, św. Zygmunt Szczęsny Feliński, zmarły na zesłaniu, potrafił przeciwstawić się zarówno władzom carskim w obronie polskości, jak i sprzyjającym rewolucji hierarchom w łonie Kościoła, bł. Jan Beyzym prowadził misję na Madagaskarze, jakże inną od tej w wykonaniu naszych żołnierzy na Santo Domingo, a cała rodzina Ledóchowskich udzielała się misyjnie na różnych frontach – walki o państwowość, dobroczynności i edukacji.

    Wielka Wojna, jak nazywano pierwszą wojnę światową przyniosła upadek starego świata monarchii i powstanie wielu nowych państw. Skorzystała też na tym Polska, która odzyskała niepodległość, ale w zupełnie nowej formie. Dwaj główni liderzy polskiej państwowości, zarówno Piłsudski, jak i Dmowski, byli bowiem demokratami – jeden reprezentował nurt patriotyczno-socjalistyczny, na który lubi powoływać się dzisiejsza władza w Polsce, drugi był demokratą narodowym. Obaj nie odrzucali chrześcijańskiego dziedzictwa Rzeczpospolitej, jednak ich idee nie zakładały restauracji monarchii. Zamiast króla otrzymaliśmy parlament, zgodnie z negatywnymi wzorcami dwudziestolecia międzywojennego, wiecznie skłócony i nie zdolny do podjęcia szerszej perspektywy geo-strategicznej. Nowa Polska była w stanie obronić się przed jednym najazdem nowo powstałego państwa bolszewickiego, ale nie była już władna dobić czerwonego reżimu a tym bardziej sprostać atakowi dwóch etatystycznych, laickich i ludobójczych totalitaryzmów w postaci III Rzeszy i okrzepłego ZSRR. Braun, opisując okres krótkiego odzyskania niepodległości a następnie tragedię drugiej wojny światowej zwraca szczególną uwagę na działalność świętych, błogosławionych i męczenników takich jak mistyczki Rozalia Celakówna i Faustyna Kowalska, kardynał Hlond, społecznik, wizjoner i więzień obozu koncentracyjnego św. Maksymilian Kolbe, czy wielu innych, których autor wymienia w długiej liście. Byli wśród nich bohaterowie ratujący polskich Żydów, zamęczeni w zamian za to w Auschwitz, Dachau i Gross-Rosen, członkowie polskich elit zmasakrowani przez Gestapo i NKWD, zgodnie współpracujące przy likwidacji polskości, czy ofiary powstania warszawskiego, ostatniego wielkiego i kontrowersyjnego zrywu narodowego.
     Po wojnie, okrojona o dwie trzecie swojego terytorium Polska dostała się pod całkowitą dominację Związku Radzieckiego, jak zwykle opuszczona (właściwie trudno się dziwić znając historię) przez swojego ,,sojusznika” Anglię. Czasy komunizmu były dla Kościoła w Polsce okresem wyjątkowo trudnym, nie tylko ze względu na prześladowania. Pojawiły się ważne pytanie: jaką postawę przyjąć wobec nowego systemu? Czy decydować się na jawny, skazany na porażkę sprzeciw, wycofać się tylko w sferę religijna, w jaki sposób układać sobie życie z władzami PRL, jak daleko w ewentualnej współpracy można się posunąć? Te dylematy zaowocowały trzema postawami: całkowitą niezłomnością, często przypłacaną śmiercią (jak w przypadku np. ks. Jerzego Popiełuszki), pewną formą unormowania stosunków i rozgraniczenia sfer, jak w wypadku kardynała Wyszyńskiego, a nawet niektórych członków PAX-u, czy też jawną, bądź ukrytą kolaboracją, jak w
wypadku wielu księży złamanych lub przekupionych przez służby bezpieczeństwa. Sił do przeciwstawiania się władzom dodało oczywiście poparcie społeczne a także późniejszy wybór Polaka na papieża, jednakże nawet wtedy zdarzały się wcale nie rzadkie przypadki całkowitej kolaboracji, wręcz służenia systemowi, który z chrześcijaństwem nie miał nic wspólnego. W dzisiejszej Polsce, już po upadku ZSRR i komunizmu wciąż wracamy w bieżącej polityce do tamtych wyborów i wciąż potrafią one rozpalać opinię publiczną. Na zakończenie autor podkreśla, że w wolnej Polsce wcale nie mniej jest problemów, z którymi zmagać się musi katolicyzm – zagrożenia cywilizacyjne, kryzys powołań, spory doktrynalne między liberalizmem a tradycjonalizmem w łonie samego Kościoła. Pojawia się zatem, stawiane przez autora pytanie – czy w takich warunkach wciąż może wyjść z Polski nowa ,,iskra Boża”? Czy Polska powróci do swojej misji cywilizacyjnej? I czy Polacy będą jeszcze w stanie właściwie ową misję odczytać?
        Podsumowując, książka Grzegorza Brauna powinna przypaść do gustu nie tylko jego zagorzałym zwolennikom. Zarówno oni, jak i przeciwnicy będą zaskoczeni, że w Iskrach Bożych nie pojawia się ani razu słowo Kondominium, a i słowo Żyd nie jest używane ponad normęJ . Osoby znające historię, odświeżą ją sobie i dostaną do przemyślenia zwarty i logicznie pomyślany bryk historiozoficzny, te zaś, które z dziejami własnego kraju nie są za pan brat, dowiedzą się wielu nowych rzeczy. Przyzwyczajeni do standardowego, czyli świeckiego odczytywania historii będą zaś mogli spojrzeć na losy Polski w odmienny, bardziej metafizyczny sposób. Najbardziej jednak poleciłbym propagowanie tej książki wśród obcokrajowców ponieważ jest to jeden z niewielu przystępnych, ciekawie i oryginalnie napisanych skrótów historycznych dostępnych obecnie na rynku. A w kwestii ,,robienia dobrego PR-u” nie ma sobie równych więc skoro każdy kraj może mieć całe rzesze historycznych pr-owców, to czemu my nie możemy mieć Brauna, jako towaru eksportowego? Może dzięki takim książkom, tłumaczonym na obce języki nie będziemy wreszcie musieli tłumaczyć, że obozy koncentracyjne nie były polskie, a od średniowiecza do połowy XX wieku to właśnie u nas schronienia szukali Ci, których gdzie indziej prześladowano. Polska historia jest piękna i bogata i wystarczy jej nie obrzydzać, żeby była również popularna za granicą. A autor czyni coś znacznie ponad normę – przedstawia jej najwspanialsze momenty, uwypukla działalność postaci świętych, nie wahając się jednak wytykać oczywistych błędów i zaniechań, co czyni jego ściągę wiarygodną i w dodatkowy sposób ciekawą.