poniedziałek, 31 października 2016

Luterański papież celebryta świętuje rocznicę reformacji, czyli kwadratowe jaja.

Dlaczego współczesny świat tak zachwyca się Bergoglio udającym papieża? Ponieważ Franciszek jest idealnym tegoż świata odwzorowaniem. Zamiast, jak przykazał św. Piotrowi Jezus, być prawdą przeciwko światu, jest emanacją współczesności ze swoją dominującą banalnością intelektualną. Kolejny element świata bez idei i wyrazu. Czułe słówka o tym, że należy być dobry, skromnym i kochać Jezusa oczywiście są słuszne, ale takie rzeczy wiedzą i mówią dzieci przygotowujące się do pierwszej komunii. Od papieża wymagamy ,,trochę" wyższego poziomu teologicznego i umysłowego zaawansowania. Tymczasem wesoły staruszek wsiada do samolotu (nie poszedł pieszo w sandałach?) i leci do Szwecji świętować rocznicę reformacji! Do Szwecji! Czyli kraju, w którym reformacja oznaczała dla katolików krwawe prześladowania, zejście do ,,podziemia", kraju w którym palono i profanowano wizerunki Matki Boskiej a księży ścigano jak dzikie zwierzęta, poddając ich torturom. Brak słów dla ignorancji teologicznej i historycznej tego pseudo-papieża. Świętowanie reformacji przez papieża to mniej więcej tak, jakby naczelny rabin Jerozolimy obchodził uroczyście rocznicę dojścia Hitlera do władzy. Niestety - puste czasy, pusty papież i oby ten żałosny pontyfikat skończył się jak najprędzej.

wtorek, 25 października 2016

Oblężenie Malty - część 4



Kolejny etap oblężenia. Rozpoczął się kolejny, równie krwawy jak poprzedni, etap oblężenia. Turcy, którymi zaczął dowodzić sprytny korsarz Hasam,[1] postanowili przeprowadzić atak od strony wody, za pomocą małych i szybkich czółen, na których zdecydowano przetransportować piechotę i sprzęt oblężniczy. Maltańczycy dysponowali jednak dobrym rozpoznaniem i szybko zorientowali się w niebezpieczeństwie. Na przykładzie tej sytuacji możemy po raz kolejny zobaczyć jak ważnym było, i jak wielką przewagę dawało, sprawne rozpoznanie zamiarów i manewrów przeciwnika. Wielki Mistrz zareagował błyskawicznie na ten manewr Hassama, rozkazując powbijać w dno pod wodą zaostrzone pale, po to, aby zablokować łodzie lub nawet podziurawić im dna. Czujny Hassam nie pozostał jednak bezczynny i widząc poczynania Maltańczyków wysłał oddziały pływaków z toporami, którzy mieli zniszczyć zaporę. Rozgrywka między oboma wytrawnymi dowódcami zakończyła się remisem, ponieważ pływacy Hassama zostali zmasakrowani przez maltańskich strzelców, ale też zdołali poważnie uszkodzić palisadę.

            Dzięki poświęceniu pływaków, Turcy mogli podjąć próbę zmasowanego szturmu na fort San Michel, który bronił dostępu do miast Senglea i Birgu. Czółna wiozące około 3 tysięcy żołnierzy ruszyły, by sforsować przeszkodę. Jednocześnie artyleria turecka, ustawiona na korzystnych pozycjach, ostrzeliwała obrońców na murach, oraz wnętrze fortu San Michel. Niektórym łodziom udało się sforsować przeszkodę a z pozostałych, które utknęły, żołnierze wskoczyli do wody i niosąc sprzęt oblężniczy dotarli do murów wpław. Atak był bardzo zacięty, w dodatku artyleria, wspomagana przez nowe działa dostarczone ze statków Hassama, cały czas biła w twierdzę ogromną liczbą kul armatnich. Jeden z pocisków trafił (podobnie jak poprzednio w przypadku San Elmo) w skład amunicji, co spowodowało olbrzymią eksplozję. Wybuch zdekoncentrował obrońców, co też muzułmanie szybko wykorzystali, by wedrzeć się na mury. Kiedy sytuacja wydawała się niemal beznadziejna, obrońcy przeprowadzili szaleńczy kontratak, za pomocą posiłków, sprowadzonych po moście pontonowym z Birgu.[2] Szturm odparto, po raz kolejny udowadniając przewagę maltańczyków w bezpośrednich starciach. Turcy chcieli jednak ponowić atak, wysyłając oddział Janczarów na dziesięciu dużych łodziach. Miejsce ataku nie zostało jednak dobrze wybrane i stateczki napastników dostały się pod ostrzał, zarówno z dział San Michel, jak i drugiego fortu San Angel. Próba ataku zakończyła się całkowitą porażką tureckich żołnierzy.

            Zawiedzeni i załamani muzułmanie następne szturmy podjęli dopiero po dwóch tygodniach, przez cały ten czas poprawiając pozycje artylerii i ostrzeliwując obie twierdze. 2 sierpnia 1565 r. (oblężenie trwało już prawie dwa i pół miesiąca) Maltańczycy odparli trzy zmasowane szturmy Osmanów, zadając im ogromne straty szacowane na 4 tys. ludzi, sami tracąc 900 obrońców[3]. Jednak szturm z kolejnego dnia, przyniósł muzułmanom sukces. Przerwali wreszcie obronę, przekroczyli mury i wtargnęli do bezbronnej Senglei.
            Ponownie dał o sobie znać geniusz taktyczny mistrza de La Valette. Fetujących zwycięstwo Turków zaskoczył wielki słup ognia i dymu wznoszący się bezpośrednio nad ich obozem. W pośpiechu opuścili Sengleę, pędząc do obozowiska na ratunek, myśleli bowiem, że właśnie przybyła hiszpańsko-sycylijska odsiecz. Okazało się jednak, iż był to tylko sprytny manewr Wielkiego Mistrza, który rozkazał niewielkiemu oddziałowi z Mdiny uderzyć na niebroniony obóz i spowodować jak najwięcej zamieszania. Sam oddział kawalerii był, bowiem za mały by wyrządzić trwałe szkody muzułmanom lub, by pokonać jakąś większą grupę wrogich wojsk, jednak znakomicie nadał się do odwrócenia uwagi Turków i odciągnięcia ich, od będącej w rozpaczliwej sytuacji Senglei. Analizując to wydarzenie, można jasno stwierdzić, że wspomniany na początku błąd Lali Mustafy Paszy, polegający na całkowitym zignorowaniu Mdiny, spowodował katastrofalne skutki dla całego przebiegu muzułmańskiej kampanii. Muzułmanie, będący w komfortowej sytuacji, opanowawszy, Sengleę i San Michel, mogliby spokojnie ustawić tam artylerię i zdruzgotać osamotnione San Angel i Birgu. Musieli się jednak wycofać[4] i w ten sposób utracili świeżo zdobyte pozycje, okupione wielkim trudem oraz ogromną liczbą ofiar. Ponadto, podczas pożaru w obozie, spaliły się spore zapasy żywności dla tureckiej armii.
            Muzułmanie znowu zaprzestali szturmów na dwa tygodnie, zadawalając się ostrzeliwaniem fortów San Angel i San Michel. Kolejny szturm ruszył 18 lipca i ponownie przyniósł muzułmanom sukces. Wtargnęli do wnętrza Birgu i od środka zamierzali zaatakować fort San Angel. Mimo początkowych sukcesów zostali jednak odparci dzięki kontratakowi, który osobiście prowadził Wielki Mistrz.
            W czasie wtargnięcia Turków do miasta Wielki Mistrz La Valette uczestniczył w Mszy Świętej, mimo zbliżającego się zagrożenia postanowił dokończyć modlitwę, to samo nakazując swoim przestraszonym towarzyszom, mówiąc: czas spędzony na modlitwie nie jest czasem straconym, a w międzyczasie Bóg będzie walczył za nas.[5] Po kontrataku rycerzy maltańskich, Turcy musieli się znowu wycofać. Ponowili jednak zmasowane ataki w nocy 20 sierpnia. Walki po raz kolejny były bardzo krwawe i angażowały wszystkich obrońców, nawet kobiety i dzieci, które również aktywnie walczyły rzucając kamienie i płonące przedmioty na głowy napastników.
            Dwa szturmy z dni 18 i 20 sierpnia były ostatnimi wielkimi, frontalnymi atakami na mury twierdz maltańskich[6]. Przez następne dni Lala Mustafa Pasza, który przejął dowództwo od Hassami[7], kontynuował ostrzeliwanie, próbował drążyć podkopy w litej skale, kazał nawet, w akcie desperacji, wybudować drewniane machiny oblężnicze, jakich używano w średniowieczu (!). Mimo tych wysiłków osłabiona armia Turecka nie potrafiła już podjąć próby szturmu generalnego. Wojsko było wycieńczone, zdziesiątkowane walkami i chorobami, zaczął padać deszcz[8] a w dodatku do Turków coraz częściej dochodziły pogłoski o rychłym przybyciu odsieczy z Sycylii osłabiając ich wolę walki.
Na pomoc Malcie. Pogłoski o odsieczy, jak się okazało były prawdziwe, bowiem 28 sierpnia flota ratunkowa wypłynęła w kierunku Malty. Sprawa organizowania i przebiegu odsieczy jest bardzo interesująca, należy jej wiec poświecić trochę miejsca.
Ze względu na upływ czasu mogłoby się wydawać, że sojusznicy tzn. Sycylia i Hiszpania bardzo opieszale zabierają się do zorganizowania odsieczy. Problem tkwił jednak nie w niechęci wicekróla Sycylii Don Garcii de Toledo, ale w braku możliwości udzielenia szybkiej pomocy. Don Garcia, jak już wcześniej wspomniano, wiedział, że upadek Malty może być fatalny w skutkach dla całego chrześcijaństwa, nie mógł jednak ryzykować i wypłynąć na pomoc oblężonym jedynie z częścią budowanej, wielkim nakładem środków, floty. Jeśli wyruszyłby pod koniec czerwca, wtedy, gdy upadł fort San Elmo, miałby do dyspozycji jedynie 25 galer[9]. Atakowanie tureckiej floty i armii, (które właśnie odniosły sukces i miały wielki impet do walki) jedynie za pomocą ¼ własnej floty byłoby niepotrzebnym, mogącym przynieść opłakane skutki, ryzykiem. Utrata tych 25 galer nie tylko nie pomogłaby Malcie, ale też najprawdopodobniej opóźniłaby wszelkie następne próby odsieczy oraz niepomiernie i na dłuższy czas wzmocniła pozycję tureckiej armady. W myśl tej logiki, Don Garcia postanowił poczekać, aż jego flota osiągnie pełny stan, co faktycznie nastąpiło w połowie sierpnia, wtedy to dostępnych było już prawie 100 galer[10]. Po pokonaniu licznych, charakterystycznych dla tego obszaru Morza Śródziemnego, problemów towarzyszących koncentracji floty[11], odsiecz mogła wreszcie wyruszyć, mimo sprzeciwu niektórych członków rady wojennej.
Don Garcia zdecydował się na wypłynięcie z Sycylii 26 sierpnia. Wkrótce pojawiły się jednak kolejne problemy. Niekorzystna aura zmusiła statki do znacznej zmiany kursu i przybicia do brzegu[12]. Następnie, również z powodu złej pogody, galery nie mogły spotkać się u wybrzeży Gozo i tylko część statków dopłynęła do tej wyspy, to spowodowało, że Don Garcia, nie mogąc wylądować z desantem powrócił 5 września na Sycylię. Mimo niepowodzenia postanowił wyruszyć jeszcze raz. Rano 8 września 1565 r. wreszcie udało się wysadzić wojsko u wybrzeży Malty. Z dawna oczekiwana, upragniona odsiecz w końcu przybyła. Stało się to w bardzo dobrym momencie. Zmęczeni nieudanymi szturmami, wycieńczeni chorobami i załamani Turcy, gdy tylko usłyszeli o nadciągającej pomocy zaokrętowali całą armię na statki, porzucając nawet swoje największe działa. Nie podjęli także[13] żadnych działań mających na celu zablokowanie możliwości wysadzenia desantu. Po prostu podnieśli żagle i zaczęli odpływać. Tymczasem wojska hiszpańsko-sycylijskie, wzmocnione kawalerami maltańskimi przybyłymi z europejskich komandorii zaczęły posuwać się ostrożnie w kierunku Birgu i Senglei. Doszło wtedy do kolejnego nieoczekiwanego wydarzenia, gdyż Lala Mustafa Pasza, uniósł się honorem, zawierzył niesprawdzonym informacjom i postanowił zawrócić okręty,[14] wydając bitwę przybyłej z Sycylii armii. Wojska tureckie zostały w pośpiechu wysadzone na ląd, nie zabierając ze sobą, wbrew zasadom taktyki, żadnej artylerii. 

            Lala Mustafa Pasza po raz pierwszy stanął osobiście na czele wojsk i postanowił wydać przeciwnikom walną bitwę. Do starcia doszło w okolicy miasteczka Vieille Cite. Przeważający liczebnie muzułmanie byli przekonani, że dzięki temu bez trudu pokonają odział desantowy. Rzeczywistość ich przerosła, gdyż Hiszpanie i Sycylijczycy byli doskonale uzbrojeni, wypoczęci i dysponowali wysokim morale, a nade wszystko mieli zdolnego dowódcę Ascania Della Cornę. Już podczas pierwszego większego starcia muzułmanie poszli w rozsypkę, choć sam Mustafa Pasza walczył jak lew[15] i starał się utrzymać swoje wojska w szyku. Dzielność Mustafy nie zrównoważyła jednak jego wcześniejszych nierozważnych decyzji i wojska osmańskie rozpoczęły paniczny odwrót. Osłaniani przez artylerię z morza, (co pozwoliło na unikniecie całkowitej masakry) zdołali uciec na statki. Flota muzułmańska, nieścigana przez Don Garcię[16] dopłynęła w niesławie 6 października do Konstantynopola (Stambułu).


[1] Z przebiegu zdarzeń, które miały miejsce można przypuszczać, że Lala Mustafa Pasza przestał wierzyć w trafność swoich decyzji, albo też bał się odpowiedzialności, powierzając dowództwo najpierw Dragutowi a potem Hassamowi. Zastanawiającym jest jednak, dlaczego nie chciał dopuścić do dowodzenia doświadczonego i inteligentnego przywódcy floty Piali Paszy. Być może obaj rywalizowali o palmę pierwszeństwa na dworze sułtańskim i Lala Pasza nie chciał wzmacniać wizerunku rywala, preferując oddanie dowodzenia korsarzom.
[2] Budowa tego mostu także umknęła niezbyt bystrym oczom Lali Mustafy Paszy.
[3] A. Zieliński, op. cit… s. 139
[4] Być może znowu zabrakło rozpoznania i koordynacji
[5] Historia Małych Krajów Europy, op. cit… s. 300
[6] Podczas tych ataków obaj głównodowodzący, zarówno La Valette jak i Lala Mustafa Pasza odnieśli swoje pierwsze rany podczas tej kampanii. Wielki Mistrz został lekko ranny w nogę a Mustafie Paszy przelatująca kula strąciła turban powodując ogłuszenie. Należy zaznaczyć, że La Valette cały czas aktywnie brał udział w działaniach zbrojnych i niejednokrotnie prowadził wojska walcząc w pierwszym szeregu, natomiast Lala Mustafa Pasza ani razu nie poprowadził osobiście szturmu.
[7] Na nieszczęście dla muzułmanów
[8] O tej porze roku na Malcie nigdy nie występują opady
[9] Fernand Braudel, op. cit… s. 378
[10] tamże
[11] Mniejsza żeglowność na zachodzie niż na wschodzie, większe zagrożenie atakami korsarzy, ponadto statki musiały opłynąć wiele portów by zaokrętować liczne wojska, zabrać zaopatrzenie oraz dokonać niezbędnych napraw
[12] Podczas postoju zdezerterowało ponad 1000 żołnierzy (!)
[13] Kolejny wielki błąd Lali Mustafy Paszy
[14] Na decyzje tą miała wpływ wiadomość, jaką dostał Pasza od wypuszczonego przez Wielkiego Mistrza jeńca, wedle, której oddział hiszpańsko-sycylijski był bardzo nieliczny i słabo uzbrojony.
[15] Dwukrotnie zabito pod nim konia
[16] Tym razem to on popełnił niezbyt zrozumiały błąd nie podejmując szybkiej akcji pościgowej za uciekającymi Turkami

poniedziałek, 24 października 2016

Czytać czy oglądać? c.d.

3. Louis de Wohl - Posłaniec Króla

Tytuł ostatnio wydanej powieści słynnego, katolickiego powieściopisarza sugeruje opowieść o kimś, kto służył jednemu z wielkich królów średniowiecza. Jednakże de Wohl zatytułował w ten sposób zbeletryzowaną biografię św. Pawła. Apostoł Paweł jest bowiem pierwszym posłańcem króla królów czyli Jezusa Chrystusa, o którego królewskiej godności jakże często zapominamy w dzisiejszych czasach wrogich wszelkiej hierarchii, z monarchiczną na czele. Na ponad sześciuset stronach autor przedstawia żywot człowieka, który z prześladowcy chrześcijan stał się jednym z największych apologetów nowej wiary, oddanym wyznawcą Jezusa i osobą, na której chrześcijaństwo oparło się w swoich trudnych początkach. Potrafił upomnieć i zawrócić z drogi zwątpienia pierwszego papieża czyli św. Piotra, poskromił grupę o tak zwanych tendencjach judaizujących czy też talmudycznych, wędrował po świecie i nawracał narody, zgodnie z poleceniem swojego króla. Historia św. Pawła to jedna z najlepszych książek De Wohla, wielkiego specjalisty od biografii katolickich świętych i bohaterów, spod którego pióra wyszły książki o Don Juanie de Austria, św. Helenie, Joannie D'Arc, Ignacym Loyoli, Piusie XII, św. Piotrze i wielu innych gigantach chrześcijaństwa. W czasach kiedy popularność zyskują historie zmyślone, pełne fantastycznych światów, alternatywnych rzeczywistości itp, warto sięgnąć po tradycyjną, nie ukrywajmy że apologetyczną, literaturę, której owa apologetyczna nuta wcale nie umniejsza wartości. Bohaterowie książek De Wohla, to prawdziwi ludzie, którzy żyli, działali, cierpieli, odnosili sukcesy i zostawiali niezatarty ślad w historii świata, przez co tym bardziej wartościowi i warci poznania, mimo, że ich czyny niejednokrotnie wydają się bardziej fantastyczne niż czary Harrego Pottera czy innych ,,ikon" (nomen omen) współczesnej literatury.  

Wszystkie książki Louisa De Wohla można kupić w największej księgarni  po prawej stronie internetu: http://multibook.pl/pl/c/Louis-de-Wohl/198 

Przy okazji lektury beletrystycznej o św. Pawle polecam również wprowadzenie do teologii tegoż  (dla bardziej wymagających czytelników) autorstwa Senena Vidala. Ta krótka książeczka (152 strony) zawiera omówienie wielu aspektów nauki apostoła, takich jak stosunki społeczne, własność, władza, czy też kwestie stricte teologiczne - zmartwychwstanie, zbawienie, grzech czy odkupienie.

c.d.n.

piątek, 21 października 2016

Czytać czy oglądać?

Ostatnie nowości ekranowe i czytelnicze stawiają nas przed poważnym problemem - czytać czy oglądać, czy może zrezygnować z innych funkcji i czynności życiowych i postawić zarówno na czytanie, jak i oglądanie.

1. Westworld - najbardziej oczekiwana premiera serialowa jesieni. Według mnie spełnia oczekiwania, ba nawet wychodzi poza nie. Westworld ma bowiem to coś co miało na początku Lost - każde zdanie i każda scena wydaje się być nakręcona ,,po coś", sprawia wrażenie celowej i zaplanowanej, nie ma zbędnej paplaniny, przydługich dodatków itp. A sam koncept nawiązuje wreszcie do klasyki tzw. fantastyki naukowej, której celem jest tak na prawdę nie tylko bawienie widza/czytelnika ale zadawanie pytań z dziedziny filozofii, teologii i historiozofii. Aż dziwi, że przy takim sprofilowaniu serial ma aż tak dużą oglądalność. Dodatkowo skład ekipy aktorskiej został idealnie dobrany do fabuły i konwencji - stary Anthony Hopkins (przypominający fizycznie mistrza Yodę) jako mędrzec znający wszelkie tajemnice stworzonego przez siebie świata (czyżby?), mroczny Ed Harris, którego gra w wyimaginowaną rzeczywistość wciągnęła bardziej niż dopalacze wsysają ziomków z ciemnych bram polskich miast. Pięknie złoszczący się Quarterman i celowo sztuczna Evan Wood, u której jednak pojawiają się widoczne na owej sztuczności rysy i Jimmi Simpson, człowiek z najbardziej wkurzającą twarzą świata, będący w serialu nadspodziewanie pozytywną postacią z licznymi wątpliwościami. Nawet aktorki grające dziwki dobrano bardzo przekonująco.  Podsumowując - warto oglądać ale nie jako rozrywkę, ale bardziej jako przyczynek do zastanowienia się nad ludzką kondycją.  

2.  Quarry -serial bardziej niszowy niż Westworld i nie tak oczekiwany, jednakże równie warty polecenia.  Polscy dystrybutorzy nadali serialowi tytuł "Zamęt", co nie najgorzej oddaje jego klimat, choć ni jak się ma do oryginalnego tytułu. Quarry bowiem, to ,,Głaz" - ksywka głównego bohatera, nadana mu przez przypadkowego pracodawcę. Dlaczego przypadkowego? Otóż Mac Conway, którego świetnie gra Logan Marshall-Green, powraca z wojny w Wietnamie w 1972 roku. Jak wielu jemu podobnych nie potrafi odnaleźć się w ,,pokojowej" rzeczywistości a w dodatku ciągnie się za nim nie wyjaśniona afera związana z rzekomą zbrodnią wojenną, której się dopuścił. Wplątany przez przyjaciela z wojska w kryminalną sprawę, trafia pod skrzydła człowieka zwanego ,,Pośrednikiem", dla którego musi pracować wykonując morderstwa na zlecenie.  Fabuła póki co nie pędzi na łeb na szyję, tylko rozwija się powoli, ukazując bardziej relacje pomiędzy bohaterami, ich psychologiczne portrety a nie same wątki akcji. W serialu najciekawsze jest drobiazgowe oddanie realiów epoko - od muzyki, przez kulinaria, architekturę, samochody, po absurdalne wąsy i przykrótkie spodenki noszone przez głównego bohatera. Warto też zwrócić uwagę na genialną rolę drugoplanową Damona Herrimana, grającego kolesia o ksywce ,,Koleś" (Buddy).  Buddy jest istotą poranioną wewnętrznie, samotną, bardzo inteligentną i niebezpieczną. Jakże inna to postać niż Dewey Crow - głupkowaty Redneck, do którego przyzwyczaił nas przez lata Herriman w serialu Justified.   Polecam zatem Quarry, zarówno jako obraz epoki, jak i dobrze skrojony serial gangstersko-obyczajowy.  


cdn.