czwartek, 8 grudnia 2016

Kartka z pustynnego pamiętnika - recenzja książi ,,Noc Ognia" E-E. Schmitta

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak otrzymałem ostatnio do recenzji najnowszą książkę słynnego pisarza, scenarzysty teatralnego i znanego filozofa Erica-Emmanuela Schmitta pt. Noc Ognia.  Do książki podchodziłem z ciekawością z dwóch kluczowych powodów:



1. Nie przepadam za krótkimi formami, mimo, że ostatnio wracam do klasyki, która głównie takimi się posługiwała. Jednakżę książki przypowieści, w których to nie fabuła jest najważniejsza, lecz przesłanie, mogą być wielce pouczające mimo swoich zaledwie niecałych 200 stron. I tak właśnie jest w przypadku Nocy Ognia, która to fabuły w typowym rozumieniu właściwie nie posiada. Jest to raczej filozoficzna przypowiastka, choć napisana prostym, zwięzłym stylem, o którego zaletach opowiadał sam pisarz w jednym z wywiadów dla Gazety wyborczej.

2. Autora powieści oczywiście znałem z licznych wypowiedzi, wywiadów itp, ale jego twórczość nigdy wcześniej mnie nie zainteresowała (być może z powodu porównań do Paulo Coelho, które sam autor na szczęście później zdementował:) ) i była to pierwsza jego powieść, po którą sięgnąłem. Miało to zarówno swoją zaletę, jak i wadę. Podchodziłem do lektury zupełnie na świeżo nie ,,skażony" żadnymi porównaniami i podczas czytania skupiałem się na treści a nie na tym, czy książka jest gorsza, czy lepsza od poprzednich. Wada była podobna do zalety - nie miałem żadnego punktu odniesienia i nie mogłem w tej recenzji sięgnąć do odwołań z poprzednich książek.



Wracając do samej Nocy Ognia, jak już wspominałem książka nie posiada właściwie fabuły. Ot dwóch przyjaciół odrywa się od swojego zwyczajnego życia we Francji i leci kręcić film o słynnym trapiście, eremicie i misjonarzu Karolu de Foucauld, błogosławionym Kościoła katolickiego. Przyjaciele dołączają do karawany, podróżują, trochę rozmawiają, trochę podziwiają krajobrazy, jeden z nich się gubi, potem się znajduje a na końcu docierają do miejsca przeznaczenia czyli do pustelni, w której żył Karol de Foucauld - Asekrem. Jeśli byłaby to książka przygodowa, sensacyjna, czy jakakolwiek inna z gatunku fabularnych, to sam tok wydarzeń, ich małe skomplikowanie i brak jakichkolwiek zagadek, czy tajemnic stawiałby ją bardzo nisko w porównaniu z innymi podobnymi pozycjami tegoż typu. Tyle, że książka Schmitta nie może być w tak prosty sposób klasyfikowana, należy ona oczywiście do zupełnie innego gatunku.  Jest jakby kartką wyrwaną z pamiętnika. Żywym zapisem osobistych wspomnień.


Pamiętniki mają bowiem za zadanie oddawać emocje piszącego, pokazywać dusze ludzi, których spotyka na swej drodze, oddawać tzw. ,,ducha czasów" czyli wszelkie filozoficzne czy religijne trendy epoki oraz pokazywać stosunki panujące w danej społeczności, lub między obcymi sobie społecznościami. I w tej kategorii Noc Ognia jest dziełem wielce udanym, momentami zachwycającym.  Jej wartości nie umniejsza wcale to, że autor używa znanego i powszechnego motywu nawrócenia na pustyni i w ogóle pustyni jako miejsca poszukiwania samego siebie i rozmyślania. Jest to bowiem pierwotnie doskonały motyw, który posłużył u zarania chrześcijaństwa samemu Jezusowi, więc nie może stać się wtórnym, a jedynie wzorem dobrym do naśladowania. Autor opisuje dodatkowo swoje własne doświadczenia, co zwiększa wartość książki, gdyż opowiada ona o prawdziwej przemianie u prawdziwej osoby. Nie potrzeba tu wymyślonych bohaterów i fikcyjnych emocji. Jedyne co może razić w tymże motywie to jego nagłość (nie boję się tu oskarżenia o ,,spojlerowanie" gdyż już z opisu okładkowego doskonale wiemy, co się w książce wydarzy). Bohater zostaje uratowany praktycznie od razu przez Boską (?) moc, nie zdąży się nawet chwilę nacierpieć, a jedynie przez moment zdąży pogrążyć się w smutku i strachu. Moim zdaniem ma to jednak uzasadnienie bo Eric jest już od pierwszych stron książki bojaźliwy, słaby i strachliwy. Boi się piasku, zimna, głodu, pragnienia, węży, skorpionów, bandytów, nieznanego, nawet gdy to wszystko jest jedynie gdzieś w sferze przypuszczeń, daleko, bądź pod kontrolą świetnych przewodników karawany. Ta strachliwość trochę razi, ale pokazuje też autentyzm autora, który nie próbuje robić z siebie bohatera, tylko celowo uwypukla swoje słabości, może nawet poniża i umniejsza się za bardzo. 

Co jeszcze warte jest podkreślenia w powieści Schmitta oprócz oczyszczającego wątku na pustyni? Właśnie ten ,,duch czasów", o którym wspominałem wcześniej. Przed swoim zaginięciem i uratowaniem przez Moc, Eric prowadzi polemiczne i często złośliwe dialogi o Bogu, zarówno z ateistą naukowcem, jak i z wierzącą katoliczką Segolene. Poddaje w wątpliwość oba ich światopoglądy, co rusz rzucając jakimś trudnym do zbicia argumentem, wprowadzającym w zakłopotanie zarówno wierzącego w naukę astronoma, jak i wierzącą w Jezusa Segolene.  Dialogi są bardzo wciągające z filozoficznego punktu widzenia, mój zarzut jest jedynie taki, że ludzie podróżujący w ciężkich warunkach raczej w ten sposób nie rozmawiają, ale nie to jest tu najważniejsze. 



Najważniejszy motyw  to ten, że po swoim nawróceniu i uwierzeniu w Boga (?), który go uratował, Eric jest dalej tak samo daleko od ateisty, jak i od katoliczki. Jest idealnym ,,produktem" współczesnego indeferentyzmu religijnego, którego nawet cud nie może skłonić do konkretnej, niezachwianej wiary. Dla niego rozwiązania typu ,,wierzyć, nie wierzyć, wykazują tendencję do kategorycznych sądów" (s. 164).  I wydaje mu się, że tego typu wiara nie znosi wątpliwości i rozwoju, zupełnie jakby historia chrześcijaństwa nie składała się właśnie głównie z wątpliwości i rozwoju. Eric przejawia typowe myślenie posoborowe. Z jednej strony, mimo doświadczonego cudu, zachowuje sceptycyzm co do wiary katolickiej, podchodzi do niej jak do jeża, z drugiej strony, jeszcze przed zaginięciem okazuje znacznie większy szacunek pustynnym wierzeniom muzułmanina Abajghura. A przecież to właśnie islam nie znosi żadnych wątpliwości i jest obecnie religią najbardziej nieufną, czy wręcz wrogą filozofii. W ogóle Abajghur jest w tej książce postacią najbardziej pozytywną, tolerancyjną, pomocną i nie stroni od wspólnej modlitwy z kimś, kto nie modli się w ramach żadnej religii (!). Jego książkowa kreacja jest bardzo piękna i postać budzi szacunek oraz sympatię, ale wydaje się mało realna, jakby zbyt wyidealizowana. Jednak trzeba oddać autorowi sprawiedliwość, gdyż sam zdając sobie trochę sprawę z braku równego dystansu pyta Segolene, mając na myśli stosunek naukowców ateistów do niej i do Abajghura: ,,Zadaj sobie pytanie dlaczego, Ty, chrześcijanka, przeszkadzasz im bardziej niż on, muzułmanin?",  czym ukazuje w jednym zdaniu pewien, ogólnej natury, problem współczesnego Zachodu wart głębszych rozważań.

Warto zwrócić uwagę na różnicę między oboma kluczowymi nawróceniami: Erica oraz bohatera filmu, który postaci występujące w powieści mają zamiar kręcić, Karola de Foucauld. Eric, tuż po nawróceniu, już zaczyna wątpić i szukać naukowych wyjaśnień dla cudu, który go uratował. Karol, po słowach swojego spowiednika, które brzmiały: ,,Na kolana!" ,,Wyznaj swoje grzechy" i w końcu: ,,Przyjmij komunię świętą!", po prostu to zrobił, po czym udał się na pustynię nawracać innych, ułożył piękną modlitwę o wsparcie, pomagał ludziom i poświęcił resztę życia na szerzeniu wiary wśród Tuaregów. A wcześniej był żołnierzem i hulaką, a nie spokojnym filozofem, jak Eric. 

Karol de Foucauld

Książka jest zatem bardzo dwuznaczna, co czyni ją bardzo współczesną. Mamy bowiem oczyszczającą moc pustyni, motyw od wieków goszczący na kartach rozmaitych pism, cud, nawrócenie w obliczu śmierci, z drugiej zaś strony bohater, jak tylko trochę ochłonął zaczął stwarzać sobie, trochę na siłę, dystans do religii, by dalej móc wątpić i nie wydawać "kategorycznych sądów". Dodatkowo nie chciał opowiedzieć o swoim cudownym uratowaniu współtowarzyszom, bo bał się, że taka opowieść byłaby niedzisiejsza, ,,nieznośna i niestosowna" (s. 143). To pokazuje jak bardzo Schmitt przesiąknięty jest myśleniem modernistycznym, co nie zmienia faktu, że jego książka jest dziełem bardzo istotnym i wartym przeczytania, choćby dlatego by takie zależności i tendencje zauważyć.

Dodatkowym atutem jest język. Jako, że jak wspomniałem, była to moja pierwsza lektura Schmitta, muszę przyznać, że niektóre zdania są perełkami i nawet jeśli kogoś nie zainteresuje motyw nawrócenia, pustyni, zderzenia kultur, czy rozważań filozoficznych, powinien i tak sięgnąć po tą pozycję.  ,,Po mojej lewej stronie nosy pochrapywały ukradkiem" oraz ,,Na ziemi nie brak okazji do zadziwienia się, brak natomiast zadziwionych" - choćby te dwa przykłady, jeden humorystyczny, drugi rodzący poważne pytania filozoficzne, mogą zachęcić do lektury, każdego kto ceni książki, które zarówno zmuszają do myślenia, jak i wywołują uśmiech na twarzy. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz